Nasz urlop w tym roku zaczął się wyjątkowo późno, bo dopiero w połowie sierpnia. Zwykle rozpoczynałam go mniej więcej trzy tygodnie wcześniej, więc teraz już bardzo mi się dłużyło w pracy. Jak wspominałam na FB, naszym głównym celem była Bułgaria, ale najpierw czekała nas długa podróż samochodem. Do przejechania mieliśmy prawie 2,5 tys. kilometrów, więc oczywiste było, że musimy się gdzieś po drodze zatrzymać. I tak padło na Budapeszt. Jednak szkoda byłoby tylko się tam przespać. Stwierdziliśmy, że skoro trafia się taka okazja, to trzeba pospacerować po Budapeszcie choćby jeden dzień.
Podróż
Jazda samochodem z Gdańska do Budapesztu jest całkiem komfortowa, ale i tak często zazdroszczę tym, którzy mają znacznie bliżej do naszej południowej granicy. Jak się okazało, przejechanie tej trasy przez Słowację zajęło nam około 12 godzin razem z przystankami na tankowanie, odpoczynek i posilenie się. Da się wytrzymać.
Oczywiście przelot samolotem jest znacznie bardziej komfortową i mniej czasochłonną opcją, szczególnie jeśli ktoś ma ochotę na tzw. city break.
Zwiedzanie miasta
Most Łańcuchowy
Zatem gdy tylko zameldowaliśmy się w naszym hostelu, to postanowiliśmy jeszcze wieczorem zrobić sobie mały wypad na miasto. Szczególnie zależało mi, żeby zobaczyć jeszcze raz oświetlony wieczorem Most Łańcuchowy. Kiedyś, jako nastolatka, już byłam w Budapeszcie i do dziś przechowuję w pamięci właśnie ten widok. Choć muszę przyznać, że najstarszy budapesztański most lepiej prezentuje się z pewnej odległości niż z bliska. Nie dość, że panuje na nim ogromny tłok, przejeżdża przez niego tysiące samochodów, to pod nogami czuć wyraźne drgania, które dla mnie nie były przyjemnym doznaniem.
Wzgórze Zamkowe
Znacznie lepsze wrażenie zrobiło na mnie Wzgórze Zamkowe – widziane po zmroku ze strony Pesztu wyglądało imponująco. Jakoś ten widok umknął z mojej pamięci i teraz odkrywałam go na nowo. Zresztą mając tak mało czasu na zwiedzanie, oczywiste było, że to właśnie Wzgórze Zamkowe stanie się naszym głównym celem następnego dnia. I tak właśnie się stało. Tymczasem wieczorem mieliśmy jeszcze okazję pospacerować po uliczkach Pesztu. Uwagę zwracało budapesztańskie oko widokowe. Mimo że był to już wieczór, miasto tętniło życiem i czuć było atmosferę europejskiej stolicy.
Na drugi dzień pod Wzgórze Zamkowe podjechaliśmy metrem i pierwsze co zobaczyliśmy po wyjściu ze stacji to przepiękny widok na Parlament. Również pamiętam go z lat młodości. Gdy nasyciliśmy już oczy prezentującą się przed naszymi oczami panoramą Dunaju, zaczęliśmy wspinać się na Wzgórze Zamkowe, jak to ja nazwałam „od tyłu”, czyli od strony Bramy Wiedeńskiej. Tam od razu przykuł moją uwagę budynek Archiwum Narodowego, ale nie ze względu na funkcję, a bardzo charakterystyczny dach, podobny do tego na kościele św. Marcina.
Oczywiście to, co można zwiedzić na Wzgórzu Zamkowym, znajdziecie w każdym przewodniku, więc nie będę tu szczegółowo opisywać. Jednak trudno po drodze przeoczyć białą sylwetkę wspomnianego kościoła koronacyjnego św. Macieja, czy bajkową Basztę Rybacką. Zanim dotrzemy do zamku, miniemy jeszcze Pałac Rodziny Sandorów, Studnię Macieja i ruiny zamkowe po południowej stronie, gdzie prowadzone są prace archeologiczne. Najlepiej pooglądać to na zdjęciach.
Spacerowanie po całym rozległym wzgórzu i unikanie palącego słońca (w tym czasie w Budapeszcie było około 32°C) zajęło nam większość dnia. Oczywiście w międzyczasie raczyliśmy się jeszcze obiadem pod samym zamkiem, a po południu weszliśmy na wieżę kościoła. Naprawdę było warto, choć musieliśmy czekać na wejście prawie półtorej godziny.
Bilety
Co ważne, zwiedzanie całego Wzgórza Zamkowego i wejścia do wszystkich zakątków na zewnątrz jest bezpłatne. W samym zamku mieszczą się muzea i wystawy, które oczywiście są biletowane, ale dla takiego ekspresowego zwiedzania jak nasze nie będą one stanowiły żelaznego punktu wycieczki, szczególnie gdy jest się z dzieckiem. Płatne jest również wejście na Basztę Rybacką i do kościoła św. Macieja oraz oddzielnie na wieżę tego kościoła.
Wejście na wieżę, na które my się zdecydowaliśmy, jest tylko z przewodnikiem (w jęz. angielskim), zawsze o pełnej godzinie. Jednak na każdą godzinę jest ograniczona liczba biletów, więc nie zawsze ich starcza, żeby załapać się na tę najbliższą. Zresztą w sezonie trzeba się liczyć z kolejką do kas. Ale widoki z wieży były warte tych niedogodności.
Trudności
Największą trudność w Budapeszcie sprawiało mi przeliczanie węgierskich forintów na złotówki, bo przelicznik jest zupełnie z kosmosu (100 HUF to obecnie około 1,3 PLN). Gdybym była tam dłużej, to jakoś bym to ogarnęła, a tymczasem radziłam sobie jakimś przelicznikiem z internetu.
Niezbyt dobrze zaplanowałam również nocleg, ponieważ był on dość daleko od centrum. Co prawda blisko mieliśmy tramwaj, ale w tym czasie były jakieś remonty i nie było bezpośredniego połączenia do centrum. Najlepszym wyjściem było metro, ale i do niego musieliśmy sporo podejść. Dziś na pewno inaczej bym wybrała, ale trzeba było zapłacić frycowe za brak czasu przed podróżą i późne szukanie noclegów.
Czy warto pojechać do Budapesztu na jeden dzień?
Oczywiście, że tak, ale takie szybkie spotkanie pozostawi po sobie niedosyt i będziecie na pewno chcieli więcej. Uważam, że weekend to absolutne minimum, choć w Budapeszcie spokojnie można by spędzić tydzień i się nie nudzić. Jeśli jednak mamy do dyspozycji tylko jeden dzień na pewno warto odwiedzić Wzgórze Zamkowe, napawać się widokiem Parlamentu, czy licznych mostów. Jeśli będziemy mogli pospacerować nad Dunajem po zmroku, na pewno zachwyci nas Most Łańcuchowy. Jeśli starczy nam czasu, warto pospacerować również starymi uliczkami zarówno po stronie Budy, jak i Pesztu, który wieczorem tętni życiem.
Byliście w Budapeszcie? Jakie są Wasze wrażenia z tego miasta, jakie ulubione miejsce? Lubicie zwiedzać duże miasta, czy raczej Was przytłaczają?