Drugi rok z rzędu brałam udział w wyzwaniu „Przeczytam 52 książki w 2017 roku”, które polegało na przeczytaniu średnio jednej książki na tydzień. Kiedyś wydawało mi się, że to jest dla mnie zupełnie nie osiągalne, bo chociaż lubię czytać, to taka intensywność trochę mnie przerażała. Gdy dwa lata temu koleżanka zaprosiła mnie do tego wyzwania (dziękuję Magda!) byłam pełna obaw i miałam pełną garść wymówek, żeby się go nie podejmować – bo nie mam aż tyle czasu, bo będzie mi głupio, gdy mi się nie uda, bo niektóre książki są strasznie grube …
Czy faktycznie trudno sprostać wyzwaniu?
I tak, i nie.
Trudno, bo cały czas trzeba się mobilizować do czytania i nie ma czasu na odpuszczanie. Trudno, bo trzeba być systematycznym w czytaniu – jeśli na początku narobimy sobie zaległości, może nam być ciężko później je nadrobić. Trzeba wykupywać czas na czytanie – praktycznie każdego dnia trzeba ten czas sobie zaplanować, a do tego wykorzystywać na czytanie każdą nadarzającą się chwilę.
Łatwo – jeśli bierzemy pod uwagę, że tylko ktoś, kto absolutnie kocha czytać, podejmie się tego wyzwania. Nie wyobrażam sobie, żeby nie czytać właściwie codziennie, a gdy tego nie robię, to czuję, że czegoś mi zabrakło. Czytanie to dla mnie przyjemność i relaks, a nie przymus. I chociaż ilość książek do przeczytania jest pewnym przymusem, to absolutnie nie psuje mi tej przyjemności. Więcej o powodach, dla których czytam, znajdziecie w zeszłorocznym podsumowaniu wyzwania.
Jakie książki przeczytałam w ramach wyzwania?
Wśród 52 przeczytanych książek najwięcej (aż 24) było tzw. powieści obyczajowych, zwykle lekkich i przyjemnych, 10 kryminałów i thrillerów (to znacznie mniej niż w poprzednim roku), 8 biografii, 5 poradników, 3 lektury szkolne (na głos), jeden reportaż i jedna książka podróżnicza. Ponadto zaczęłam cztery książki – dwie z nich pewnie kiedyś skończę, ale raczej nieprędko, jeden poradnik mam zamiar ukończyć wkrótce, a jedną skończyłam dopiero w pierwszym tygodniu tego roku (choć miałam nadzieję, że zdołam przeczytać ją jeszcze w 2017 roku).
Absolutnych nowości było niewiele, zaledwie cztery książki zostały wydane w 2017 roku, za to osiem – rok wcześniej. Prawie wszystkie zostały wydane w ostatnich dziesięciu latach.
Książki, które polecam
Wiadomo, że gdy czytamy tak dużo, nie jesteśmy w stanie zapamiętać wszystkich książek. Zresztą niektóre mają nas tylko bawić, a niekoniecznie muszą nam zapaść głęboko w serce. Jednak kilka utknęło mi w głowie z różnych powodów i te chętnie Wam polecę:
- „Życie na miarę. Odzieżowe niewolnictwo” – Marek Rabij – reportaż o funkcjonowaniu przemysłu odzieżowego w Bangladeszu. Krótko mówiąc – skąd bierze się wiele naszych ubrań, w jakich warunkach są szyte i za ile. Wstrząsające!
- „Analfabetka, która potrafiła liczyć” i „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął” Jonasa Jonassona – nie sądziłam, że farsa będzie mi się tak podobać! To powieści, przy których najbardziej ubawiłam się w ubiegłym roku.
- dwie części trylogii Stiega Larssona Millenium: „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” i „Dziewczyna, która igrała z ogniem” – bardzo wciągające, wielowątkowe kryminały. Żałuję, że tak późno po nie sięgnęłam. I nie mogę się doczekać, aż przeczytam kolejną część.
- „Central Park” Guillaume Musso – ten autor to moje odkrycie ubiegłego roku i jestem ciekawa innych pozycji tego autora. Sięgając po „Central Park” myślałam, że to zwykła powieść obyczajowa, gdy zaczęłam czytać – że to kryminał, ale gdy kończyłam – nie byłam pewna, czy to jednak nie thriller? Zakończenie zaskakujące, dlatego autor wzbudził mój apetyt na więcej jego tytułów.
- Cathy Glass: „Nastoletnia panna młoda” i „Skrzywdzona” – tylko jeśli macie ochotę na silne wzruszenia! Książki są pisane bardzo prostym językiem i czyta się je szybko, ale ciężar emocji, które kryją się za autentycznymi krzywdami dzieci, jest naprawdę trudny do podźwignięcia. Autorka opisuje historie dzieci, którymi opiekowała się czasowo jako rodzina zastępcza.
- „Pan od seksu” – autobiografia Zbigniewa Lwa-Starowicza. Oprócz tej pozycji i wymienionymi wyżej biografiami Cathy Glass wszystkie pozostałe czytane przeze mnie biografie były raczej słabe lub niespecjalnie się wyróżniające. „Pan od seksu” jest napisany lekko, z humorem i dystansem do siebie, dlatego tę lekturę naprawdę polecam (właśnie skończyłam, ale to już w 2018 roku, biografię Michaliny Wisłockiej – też warto przeczytać!).
Poza tym trafiłam też na dobre kryminały naszych rodzimych autorów, np. Remigiusza Mroza („Ekspozycja”) czy Roberta Małeckiego („Porzuć swój strach”). To książki, które czytało mi się dobrze, zaskakiwały zakończeniem, więc na pewno sięgnę po więcej. W ramach wymiany trafiła do mnie również książka „Nocny śpiew ptaka” Kjella Erikssona, kolejnego szwedzkiego twórcy kryminałów, więc w tym roku poszukam w bibliotece jeszcze innych powieści tego autora.
W ciągu roku polecałam Wam jeszcze kilka innych książek, np.:
Których książek nie polecam?
Niestety trudno oczekiwać, żeby spośród ponad 50 książek wszystkie były świetne, a przynajmniej dobrze się czytały. Tak było i tym razem. Która książka najbardziej mnie zmęczyła? Dość nieoczekiwanie było to „Pod słońcem Toskanii” Frances Mayes. Czytałam ją na początku roku i przez nią narobiłam sobie trochę zaległości, bo męczyłam ją dokładnie miesiąc. I chociaż tematyka była interesująca, to sposób narracji omal nie zanudził mnie na śmierć.
Inną beznadziejną pozycją był „Second hand” Joanny Fabickiej – takiego naturystycznego bełkotu dawno nie czytałam. Natomiast największym rozczarowaniem był dla mnie „Dziennik Bridget Jones. Dziecko” Helen Fielding. Część fabuły różni się od tej z filmu, ale nie to jest moim zarzutem. Przy filmie naprawdę dobrze się bawiłam, o czym mogliście przeczytać tutaj, ale książka nie miała w sobie za grosz lekkości filmu i wygląda, jakby była napisana na siłę.
Jeszcze kilka liczb na podsumowanie
Skąd brałam książki do czytania? Głównym źródłem była biblioteka, z której wypożyczyłam 24 przeczytane książki. Prawie tyle samo (21 sztuk) to były książki z mojej domowej biblioteczki, przy czym dziewięć w formie elektronicznej. Pięć moich książek pochodziło z książkowej wymiany, o której pisałam tutaj. I wreszcie siedem książek pożyczyłam od znajomych. To też dobre źródło książek do czytania 😉
Najcieńszą książką, zaledwie 32-stronicową, była lektura do drugiej klasy „Zaczarowana zagroda”. W 2017 roku przeczytałam na głos, czasami na zmianę z córą, w sumie trzy lektury szkolne. Myślę, że w tym roku też mnie to czeka 😉 Za to najbardziej opasłym tomiskiem były „Narzędzia tytanów” Tima Ferrisa. To aż 767 stron! Niewiele mniej – 700 stron – miała „Dziewczyna, która igrała z ogniem” Stiega Larssona. Zresztą wiele kryminałów przekracza 400, 500, a nawet 600 stron, dlatego średnia liczba stron przeczytanej w zeszłym roku książki to 334 strony 😉 Ale jak wiadomo statystyki kłamią, bo żadna z przeczytanych przeze mnie książek nie miała dokładnie tylu stron 😉
W 2017 roku czytałam chyba bardziej równomiernie niż rok wcześniej, dzięki czemu na koniec roku nie miałam ciśnienia, że nie dam rady przeczytać 52 pozycji. Miałam teraz jakiś taki większy luz, nie czułam się przytłoczona ilością czytanych książek, choć zdarzały się i gorsze książki, przy których często zwalniałam. Ta swoboda wynikała pewnie też z tego, że czytanie średnio jednej książki tygodniowo stało się moim nawykiem, więc teraz nie muszę już się zastanawiać nad tym, czy czytać, czy nie, tylko po prostu to robię. Czasami wybór jest jedynie, czy poczytać, czy napisać coś na bloga 😉
Zachęcam Was do postawienia sobie jakiegoś książkowego wyzwania – nie musi to być od razu jedna książka na tydzień, ale tyle ile uznacie za cel możliwy do zrealizowania. Zresztą to wcale nie musi chodzić o ilość przeczytanych książek, ale np. o rodzaj dobieranej lektury – może chcecie bardziej postawić na klasykę, może reportaże lub biografie albo po prostu poznać jakieś nowe gatunki. To od Was zależy, co będzie dla Was wyzwaniem. Możecie dołączyć do którejś z grup na Facebooku, albo robić to tylko dla siebie 🙂 To jakie cele sobie stawiacie?