.Już prawie miesiąc minął od powrotu z Gran Canarii – jednej z Wysp Kanaryjskich. Był to nasz dość spontaniczny wyjazd związany z naszą 20-tą rocznicą ślubu. Spontaniczny o tyle, że bilety na samolot kupowałam nieco ponad miesiąc przed wyjazdem, wcześniej nawet nie wiedzieliśmy, jak tak naprawdę chcemy świętować tę rocznicę. Choć nie powiem, że na początku października nie zrobiłam pewnego rozeznania.
W związku z tym wyjazdem mogę powiedzieć, że to był najlepszy listopad jaki miałam od lat 😉 Nic dziwnego, w końcu u nas w Polsce temperatura oscylowała koło 4ºC, a na Gran Canarii było cudowne 25ºC i więcej, w nocy nie spadało poniżej 20ºC. Taką jesień mogłabym mieć zawsze! Jedyny minus, że tygodniowy pobyt tak szybko się kończy …
Chcąc zachować jak najwięcej wspomnień i żeby móc do nich wracać, przeleję wiele z nich na papier ekran monitora. Zatem skoro już tu trafiliście, to będziecie musieli trochę poczytać o Gran Canarii, także w kilku przyszłych wpisach ;).
Nigdy wcześniej nie byłam na Wyspach Kanaryjskich, więc nie mam porównania do innych wysp z tego archipelagu. Nie mogę również z doświadczenia powiedzieć, jak jest na wyspach w innych porach roku, czy miesiącach. Przed wyjazdem byłam pełna obaw, bo prognozy pogody mówiły o dość deszczowym tygodniu i temperaturach około 20ºC, więc raczej nie było się z czego cieszyć. A w końcu wybierałam Wyspy Kanaryjskie na cel naszej podróży z myślą o słońcu, cieple i kąpieli w oceanie. A prognozy były nie bardzo i nie nastrajały optymistycznie na wyjazd.
Rzeczywistość okazała się jednak znacznie lepsza niż prognozy.
Po przylocie na Gran Canarię okazało się, że jest komfortowo ciepło i mimo że był to wieczór, temperatura znacznie przekraczała 20ºC. Jednak pierwszy poranek przywitał nas pochmurnym niebem 🙁 Gdzie się podziało moje wyczekiwane słoneczko? W tej sytuacji nie mogło być mowy o plażowaniu. Postanowiliśmy zatem zacząć nasz pobyt od zwiedzenia stolicy wyspy, czyli Las Palmas. I o tym będzie ten pierwszy wpis z wysp wiecznej wiosny. Jednak słońca trudno szukać na zdjęciach.
Las Palmas
Stacjonowaliśmy na południu wyspy w Playa del Ingles. Mieliśmy wypożyczony samochód na cały pobyt, więc bez problemów mogliśmy poruszać się po całej wyspie. Dojazd z południa wyspy na północ do stolicy zajął nam około 35 minut. Parę minut zajęło nam znalezienie miejsca do zaparkowania, ale jak się później okazało, nie było to najbardziej trafione miejsce, bo jeszcze sporo musieliśmy przejść do miejsc, które chcieliśmy zobaczyć w Las Palmas. Za to po drodze mieliśmy piękny widok z góry na port, miasto i cypel La Isleta. Ponieważ byliśmy z dzieckiem, które zdecydowanie nie lubi muzeów, więc niestety do żadnego nie wstąpiliśmy. Jednak z drugiej strony pewnie nie starczyłoby nam tego dnia, żeby zobaczyć inne rzeczy, więc trzeba było wybierać.
Triana i Vegueta
Pierwszym punktem była bogata historyczna dzielnica Triana ze znaną handlową ulicą Calle Triana, na początku której znajduje się warta uwagi rzeźba Spirala Wiatru. Jednak naszym najważniejszym celem była dzielnica Vegueta, gdzie spacerowaliśmy XV i XVI-wiecznymi uliczkami, aby dojść do Domu Kolumba. Moją uwagę zwracały zwłaszcza misterne, bogate w szczegóły balkony. Sam Dom Kolumba nie wywarł na mnie jakiegoś niesamowitego wrażenia (niestety nie zwiedzaliśmy znajdującego się w środku muzeum), ale przyjemnie było wyobrażać sobie, że tymi samymi uliczkami chodził kiedyś ten wielki odkrywca.
Trafiliśmy również na najsłynniejszy targ, a właściwie halę targową wyspy – Mercado de Vegueta. Znajdziecie tam co najmniej kilkanaście rodzajów bananów, mango i inne owoce, a także owoce morza i ryby, które w większości widziałam pierwszy raz na oczy. Stragany przykuwają oczy, a sprzedawcy kuszą słodkimi owocami, pozwalając na ich degustację. Trzeba się liczyć z tym, że ceny nie są tam niskie – za 6 malutkich bananów i jedno mango zapłaciłam około 10 EUR. Jednak były naprawdę przepyszne – banany były zrywane prosto z groniastych owocostanów, a mango swoją słodyczą przerastało wszelkie tego rodzaje owoce dostępne u nas.
Nie można jednak powiedzieć o naszej córze, że była zainteresowana starą architekturą lub targiem. Jej jedynym celem była plaża. Postanowiliśmy dojść zatem na północny kraniec miasta, gdzie znajdowała się plaża zwana Playa de las Canteras. Po drodze minęliśmy jeszcze ze dwa parki i place zabaw, które na chwilę także ją zajęły. Jednak muszę przyznać, że nie doceniłam tej odległości, przez co przeszliśmy około 6 km na piechotę. Dopiero później sprawdziłam, ile to naprawdę było!
Playa de las Canteras
Jak na pierwsze spotkanie z plażą i oceanem pogoda nie była idealna – było dość wietrzenie, pochmurno, choć całkiem ciepło. Może nie na tyle, żeby się wykąpać (choć byli i tacy śmiałkowie), ale pomoczyć nogi spokojnie można było. Plaża była piaszczysta, fale duże i ocean robił wrażenie swoją siłą, ale … No właśnie. Nie może zabraknąć jakiegoś “ale”. Plaża mnie nie zachwyciła, choć może lepiej byłoby powiedzieć wprost – była brzydka: mokry, szary piasek, zmieszany z czarnym pyłem wulkanicznym, niezbyt szeroka plaża. Obok niej bulwar z szeregiem knajpek i hoteli, ale to wcale nie dodawało jej uroku. Czułam się trochę rozczarowana. Na szczęście, jak się później okazało, była to najbrzydsza z wszystkich plaż, które odwiedziliśmy 😉 Choć czytając opinie o tej plaży, wiele osób się nią zachwycało. Może byli w innej porze roku lub podczas przypływu/odpływu? A może to my trafiliśmy na wyjątkowo nieurokliwy fragment plaży?
Właściwie na tym zakończył się nasz pobyt w stolicy wyspy – Las Palmas. To miłe miejsce na pospacerowanie, zarówno ze względu na architekturę, jak i przyjemne, zielone parki. Zainteresowani historią znajdą kilka muzeów, do których na pewno zechcą wejść. Myślę, że odwiedzając Gran Canarię, warto zwiedzić największe miasto tej wyspy – bez tego nasz pobyt tam na pewno byłby niepełny. Co mi się podobało najbardziej? Widok z góry na port i cypel La Isleta, odmienna niż u nas roślinność (PALMY na każdym kroku!!! – choć to akurat jest na całej wyspie) i architektura, szczególnie balkony.
Jeśli mieliście kiedyś okazję być na Gran Canarii, a szczególnie w Las Palmas, napiszcie, co Was najbardziej zachwyciło, a co rozczarowało? Co mogliście sobie darować, a czego żałujecie, że nie zobaczyliście?
Z pobytu na Gran Canarii popełniłam aż sześć wpisów. Oprócz powyższego możecie jeszcze poczytać o: