Pandemia koronawirusa nieoczekiwanie przyniosła mi zupełnie nową możliwość. Niedawno, na początku mojej pracy w trybie zdalnym, na FB popełniłam wpis o moich pierwszych wrażeniach z pracy zdalnej. To było mniej więcej tydzień po tym, gdy pracowałam w ten sposób. Teraz mam już kilka tygodni doświadczeń i chociaż to wciąż mało, to jednak wystarczająco, żeby opowiedzieć o tym, jakie według mnie praca zdalna ma plusy i minusy i czy ten typ pracy jest dla mnie odpowiedni.
Czy moje wrażenia zmieniły się od tych z początku? Jaki teraz mam stosunek do tej pracy? Czy chciałabym nadal tak pracować? Jak się znajduję i czy jestem efektywna?
Moje oczekiwania
Może zacznę od tego, że o takim trybie pracy od dawna marzyłam, choć w mojej obecnej pracy kompletnie nie było na to zgody. Szef starej daty ogólnie uważa, że jak się nie siedzi w biurze ośmiu godzin, to na pewno się nie pracuje. Tak jakbyśmy zawsze w pracy byli na 100% efektywni. Oczywiście są takie okresy, że zasów jest pełną parą i trudno znaleźć czas nawet na kawę, ale są też takie dni, w których pracę się bardzo szanuje. I nie wykonuje się jej w godzinę, jeśli ma się na to osiem. Jednak mniejsza o to.
Nie pamiętam, gdzie przeczytałam o testowaniu swoich marzeń – być może u Timothego Ferrisa, ale jeśli się mylę, to mnie poprawcie. I teraz nieoczekiwanie dostałam taką możliwość przetestowania, czy praca zdalna na pewno się u mnie sprawdzi. Może nie są to idealne warunki do takiego sprawdzenia, bo normalnie nie miałabym całej rodziny na głowie w domu, ale jak teraz wypadnie ok, to w lepszych warunkach tym bardziej.
Wiedziałam, że przy takiej pracy trzeba być zdyscyplinowanym i raczej nie spać do południa, bo mimo wszystko praca sama się nie zrobi. Jednak miałam nadzieję, że sama będę się budzić wystarczająco wcześnie, żeby znaleźć czas na poranne ćwiczenia, których bardzo mi brakowało w ostatnim czasie. I da się ugotować obiad, ewentualnie ogarnąć coś w domu. Kto nie ma takich oczekiwań?
Pierwsze wrażenia
Moje pierwsze wrażenia z pracy zdalnej były zdecydowanie entuzjastyczne. Jak nigdy dotąd potrafiłam się zmobilizować, budziłam się sama między 7.00 a 7.30, znajdowałam czas na pół godziny ćwiczeń i przygotowanie apetycznego śniadania. Przy komputerze zwykle tkwiłam, aż zrobiłam wszystkie zaplanowane na ten dzień zadania i najczęściej nie zajmowało mi to całych ośmiu godzin. Zwykle też udawało się przypilnować córkę, żeby wzięła udział o odpowiednich porach w swoich lekcjach online. Dawałam radę wstawić pranie i je powiesić, ale z obiadem nie zawsze było tak dobrze.
Szkolenie online
Znacznie gorzej wypadały wrażenia ze szkolenia, które z sali szkoleniowej przeniosło się do internetu. Trzeba dodać, że intensywne szkolenie, bo co drugi tydzień miałam po 16 godzin zajęć w czasie weekendu. Na żywo, nawet jeśli wypadał akurat wykład bardzo teoretyczny, dało się to znieść. Gdy były ćwiczenia, to już w ogóle było całkiem przyjemnie. Oczywiście, taki intensywny weekend powodował, że byłam zwykle bardzo zmęczona, ale jednak dawał satysfakcję.
W momencie, gdy szkolenie przeniosło się do internetu, sytuacja trochę się skomplikowała. Teoretyczny wykład stał się trudny do zniesienia i nie potrafiłam się na nim zupełnie skupić, szukając sobie innych rzeczy do zrobienia w tym czasie. Raczej nie jest to postępowanie godne polecenia 😉
Ćwiczenia szły znacznie lepiej, choć przy trybie pracy z mikrofonem, wkurzały mnie dźwięki wydawane przez domowników, od których nie mogłam się odciąć, bo jedyne miejsce, w którym mogę pracować lub słuchać to salon, który nie ma drzwi. I choć moi starali się zachowywać cicho, to nie dało się uniknąć normalnych odgłosów chodzenia, szeptania, zamykania i otwierania drzwi do innych pomieszczeń itp. Dla nich to też był trudny czas.
Rzeczywistość pracy online – minusy
Rzeczywistość pracy online nie była już tak różowa, jak pierwsze wrażenia, co nie znaczy, że była zła. Zauważyłam sporo minusów takiego trybu pracy, ale nie zniechęciły mnie one. Warto jednak mieć ich świadomość:
Niedogodności sprzętowe
W domu pracuję na prywatnym laptopie, co samo w sobie nie jest takie złe, gdy chodzi o posty na bloga, ale do pełnowymiarowej pracy, głównie w Excelu nie jest to zbyt wygodne, szczególnie jeśli chodzi o wielkość ekranu. Okazało się również, że jakość połączenia zdalnego z firmą jest chwilami bardzo słaba i często wszystko się zawiesza. W rezultacie to, co powinno zająć mi np. pół godziny, zajmuje mi trzy. Porażka.
Nie pomaga również to, że pracuję na prowizorycznym biurku wykombinowanym ze starej szafkowej maszyny do szycia i na zwykłym krześle. To znacznie obniża komfort pracy, szczególnie brak biurowego fotela. Do tej pory do pracy przy blogu wystarczał mi zwykły stół, ale teraz przy pracy na pełen etat nie chciałam się na nim rozkładać, bo to wymagałoby ciągłego składania i rozkładania różnych dokumentów. Nie cierpię tego. Gdybym miała pracować tak dłużej, musiałabym zainwestować zarówno w jakieś biurko, krzesło, jak i dodatkowy ekran. Choć może i tak warto w końcu urządzić sobie jakiś porządny kącik do pracy, nawet tylko przy blogu.
I jeszcze brak drukarki, która nie zawsze jest konieczna, ale jednak często ułatwia pracę, bo łatwiej wyłapać niektóre błędy na papierze niż tylko na ekranie.
Produktywność, a w zasadzie możliwy jej spadek
Ta zależy wyłącznie ode mnie, ale w obecnej sytuacji wiele rzeczy mnie rozprasza – ciągłe pilnowanie dziecka, żeby nie poszło na wagary (tzn. włączyło się na czas na szkolną lekcję online) czy chęć zrobienia jakichś prac w domu. Również wstawanie odpowiednio wcześnie, gdy w nocy źle śpię, jest poważną trudnością, choć gdybym miała jechać do pracy, to musiałabym wstać znacznie prędzej. W końcu z godzin pracy w biurze ktoś mnie rozlicza, a w domu można popłynąć, a właściwie odpłynąć w objęcia Morfeusza prawie bezkarnie 😉 Prawie, bo zawsze ktoś z pracy może zadzwonić o 8.00 i coś chcieć, a ja muszę udawać, że już dawno jestem na nogach 😀
Przedłużanie czasu pracy
Na początku nie było z tym żadnego problemu, ale potem wiele osób zaczęło pracować w różnych godzinach, niekoniecznie tylko do 16.00 i zaczęły się telefony wieczorami, a nawet w weekendy. No bo skoro mam dostęp, to chyba to nie problem, żeby coś tam na szybko policzyć, prawda? Kłania się asertywność, wiem.
Pochłaniacze czasu
Nie mam tu na myśli FB i tym podobnych, ale telefony i e-maile. Nagle zaczęły one zajmować mi znacznie więcej czasu niż normalnie, szczególnie e-maile. Wynikało to z tego, że nie z wszystkimi pracownikami mam teraz kontakt telefoniczny i trzeba więcej pisać, zamiast coś szybko załatwić przez telefon. Choć mam wrażenie, że obecnie rozmowy przez telefon też jakoś się przedłużyły.
Brak osobistego kontaktu z ludźmi
Przez tydzień to nie problem, ale już po trzech tygodniach chętnie by się pogadało ze współpracownikami przy dobrej kawie z firmowego ekspresu. I chociaż jestem z natury introwertyczką, to również odczuwam już brak kontaktów z ludźmi. Sama siebie nie poznaję! I dodatkowy ogromny minus pracy w domu – brak dostępu do dobrej kawy z ekspresu!
Brak dostępu do niektórych dokumentów
Niestety nie ma u nas w firmie w pełni zdigitalizowanego obiegu dokumentów, co powoduje, że niektóre z nich są dostępne tylko na papierze w konkretnym pokoju biurowym. A niestety czasami trzeba do nich zajrzeć. Charakter mojej pracy i tak wymagał raz na tydzień lub dwa obecności w biurze, więc jakoś dawało się to ogarnąć. I w sumie dochodzę tu do kluczowej sprawy. Najbardziej pasowałaby mi praca zdalna, ale w trybie mieszanym, tj. z obecnością w biurze np. dwa razy w tygodniu.
Zbędne towarzystwo
O tym już częściowo wspominałam. W obecnej sytuacji nie mam możliwości urządzenia sobie domowego biura w oddzielnym zamykanym pokoju. Praca w otwartym salonie bywa rozpraszająca, gdy ktoś jeszcze jest w domu. Najtrudniej jest z córką, a właściwie z jej lekcjami, bo ona nie jest zbyt chętna do szkolnych aktywności i ciągle trzeba jej przypominać, że o określonej godzinie powinna się włączyć na lekcje online. To często wybija z rytmu.
Zdaję sobie jednocześnie sprawę, że w normalnych warunkach pracy online – niespowodowanych koronawirusem – mąż byłby w tym czasie w pracy, a córka w szkole, więc ta niedogodność by zniknęła. No, chyba że córka późno szłaby do szkoły lub wcześnie wracała.
A co z plusami?
Oczywiście, że są!
Możliwość porannej gimnastyki
To na razie cenię sobie najbardziej. Pomaga mi to rano rozruszać się, podnosi poziom endorfin i chęci do życia i pracy. I to na tyle, że pierwszą kawę piję zwykle dopiero koło południa, gdzie normalnie w biurze o tej godzinie byłabym już po drugiej 😉
Ten poranny ruch jest dla mnie o tyle ważny, że popołudniu lub wieczorem zwykle brakowało mi na to czasu ,lub byłam już tak zmęczona, że nie miałam siły się zmusić do ćwiczeń. Choć w zeszłym roku przez kilka miesięcy udało mi się testować tę opcję, bo porannych ćwiczeń nie miałam gdzie wepchnąć przy normalnym trybie pracy. Musiałabym wstawać chyba o 4.30! Nie jestem zdolna do aż takich poświęceń!
Czas na smaczne śniadania dla siebie i rodziny
To jest właśnie fajne, że mogę przygotować różne posiłki na ciepło, na które normalnie nie miałam czasu w tygodniu. Takie śniadania bywały tylko w weekendy, a teraz nie ma problemu, żeby przygotować naleśniki, placuszki, jajecznicę czy inne ciepłe, albo bardziej wymyślne śniadanka.
Brak dojazdów, stania w korkach
To był główny powód, dlaczego zaczęłam marzyć o pracy zdalnej! Ponieważ mieszkam i pracuję po dwóch stronach Gdańska, więc niestety codziennie musiałam się zmagać z korkami i czasem dojazdu od średnio 40 do 60 minut w jedną stronę. To i tak lepiej niż komunikacją miejską, ale jednak co najmniej półtorej godziny dziennie stracone na dojazdy.
Więcej czasu na sen
Łączy się to z powyższym. Codzienne dojazdy powodują, że normalnie wstaję około 5.30. A ponieważ nie wyrabiam się z pójściem spać przed 22.30 (często później), więc ciągle brakuje mi tego czasu na sen, żeby poczuć się wypoczętą. A mój organizm najczęściej domaga się ośmiu godzin, bo później robi dziwne niespodzianki.
Nie trzeba się malować
To jest zarówno plusem, jak i minusem 😉 Praca w domu nie wymaga makijażu, więc nie zabiera cennego czasu zarówno na samo malowanie, jak i demakijaż. Tego ostatniego nie cierpię robić, choć jestem w tym bardzo sumienna i właściwie nigdy nie pozwalam sobie na opuszczenie tej czynności. Jednak brak makijażu w połączeniu z domowym luźnym strojem powoduje, że czuję się trochę rozmemłana, a to wpływa na moją (nie)chęć do pracy i brak samodyscypliny.
Elastyczność godzin pracy
To też mi się podoba, choć może być zgubne. Jednak pewna elastyczność w godzinach wykonywanych zadań jest mimo wszystko fajna. Również to, że mimo wszystko przy takim trybie pracy jestem rozliczana za jej efekty, a nie za czas jest bardziej motywujące do szybszego wykonania zadań.
Brak nieoczekiwanych ekstra zadań
W pracy zdalnej mam określone zadania i nikt nie zawraca mi głowy dodatkowymi przeszkadzajkami typu:
- Możesz znaleźć mi te dokumenty?
- A może by tak zrobić to zestawienie w inny sposób?
- Możesz wyjaśnić, co tu się stało?
- Dlaczego nie ma tych dokumentów?
Nie, żebym specjalnie marudziła, ale fakt, że współpracownicy nie mają mnie pod ręką, znacznie ogranicza mój zakres obowiązków 😉
Możliwość przypilnowania dziecka
To już wspominałam wcześniej. I choć taka konieczność jest jednocześnie minusem, to jednak pozwala zapanować nad procesem nauczania zarówno w czasach nauki zdalnej, jak i wtedy,gdy po prostu trzeba wyprawić dziecko do szkoły o określonej godzinie.
Co wynikło z przetestowania marzenia o pracy zdalnej?
To, co już wcześniej podejrzewałam. Raczej nie mam ochoty na pełnoetatową pracę zdalną. Najlepszy byłby dla mnie mix – trzy dni praca zdalna i dwa dni w biurze. Tak byłoby idealnie, bo z jednej strony wyeliminowałabym większość minusów, za to wykorzystałabym plusy takiej pracy. Nie oderwałoby mnie to od współpracowników i spraw firmy, a jednocześnie mogłabym skorzystać z elastyczności zadań i czasu.
Jednak sytuacja zupełnie by się zmieniła, gdybym nie pracowała na etacie, a pracowała sama na siebie … Ale to już zupełnie inna sytuacja …