Nasz kilkudniowy wyjazd na południe Polski w czasie majowego weekendu był dość spontaniczny i jego głównym celem była Energylandia, o której pisałam ostatnio tutaj. Jednak zostawały nam jeszcze dwa dni (właściwie dwie połówki i jeden cały dzień – to prawie jak weekend) na to, aby coś zobaczyć w Krakowie. Sama byłam ciekawa, jak teraz wygląda, bo ostatni raz byłam tam jako nastolatka. Teraz zwiedzaliśmy Kraków z dzieckiem, więc nasz weekend w dawnej stolicy Polski wyglądał trochę inaczej niż podczas szkolnej wycieczki.
Z jednej strony chciałam więc sama trochę zobaczyć Kraków, a z drugiej nie zanudzić dziecka, które nie lubi tradycyjnego zwiedzania. Przy czym córa ma 10 lat, więc jest już w stanie więcej zrozumieć i znieść dłuższe spacery niż np. pięciolatek. Nie chodziło mi więc o typowo dziecięce rozrywki, które mogę znaleźć również w innych miejscach, ale takie miejsca, w których zarówno dziecko, jak i dorośli znajdą coś ciekawego dla siebie lub odniosą z tego jakąś korzyść.
Zakwaterowaliśmy się na obrzeżach Kazimierza, bardzo blisko Zamku na Wawelu. Nie była to najlepsza kwatera, ale na te trzy noce wystarczyła. A przede wszystkim odpowiadało nam jej położenie. Mogliśmy poszwendać się po Kazimierzu – to akurat nie było specjalnie interesujące dla córki, ale obietnica obiadu już tak. Gdy przyjechaliśmy około południa do Krakowa, była piękna pogoda, więc najpierw przespacerowaliśmy się trochę wzdłuż Wisły, potem poszliśmy na Kazimierz, przy okazji szukając, gdzie moglibyśmy coś zjeść. I trafiło się naprawdę fajne miejsce, gdzie można było zjeść domowo – w Kuchni u Doroty na ul. Augustiańskiej. Wzięliśmy grillowaną pierś z kurczaka z ziemniakami. Nasze porcje były zupełnie normalne, ale porcja racuchów z jabłkami, podanymi ze śmietaną i konfiturą, które zamówiłam dla córki, starczyłaby na naszą całą trójkę, a kosztowały tylko 10 zł! Porcja liczyła trzy potężne racuchy, z których dwa wzięliśmy na wynos i starczyły córce jeszcze na kolację i śniadanie 😉
Co było w naszym dwudniowym programie zwiedzania Krakowa z dzieckiem?
1. Smok Wawelski
Po południu czas było na obiecanego smoka. Przespacerowaliśmy się pod Zamek Królewski na Wawelu. Nie było naszym celem zwiedzanie zamku ani katedry, bo to najzwyczajniej w świecie zanudziłoby córkę na śmierć. Dlatego tylko przespacerowaliśmy się po dziedzińcu i poszliśmy do groty Smoka Wawelskiego (koszt 2 zł od osoby). Prawdę mówiąc, zupełnie inaczej zapamiętałam to z dzieciństwa. Smok był oczywiście oblegany przez dzieciaki, więc nawet trudno było mu zrobić jakieś rozsądne zdjęcie. Oczywiście do samego smoka można podejść nad Wisłą zupełnie bezpłatnie.
Później był czas na odpoczynek – rozłożyliśmy się na trawie przez zamkiem, wcinaliśmy lody, patrzyliśmy to na Wawel, to na przepływającą leniwie Wisłę – po prostu relaks w czystej postaci. I nawet nie przeszkadzały mi te tłumy ludzi wkoło, bo dla każdego starczyło miejsca. I czułam się jak na prawdziwym urlopie – nic nie musiałam, nigdzie się nie spieszyłam. Stwierdziłam, że w miejscu zamieszkania trudno o takie zupełne wyłączenie się od codziennych spraw. Choć na urlopie, często chcąc zobaczyć jak najwięcej w ograniczonym czasie, też trudno o takie zwolnienie. Jednak tego popołudnia to się udało.
2. Rynek z Sukiennicami
Kolejnego dnia naszego pobytu w Krakowie nie mogło oczywiście zabraknąć spaceru na Rynek Krakowski. Idąc Drogą Królewską, uwagę córki przykuwały przede wszystkim przepiękne bryczki z odświętnie udekorowanymi końmi i to właśnie one stały się hitem tego dnia.
Byłam nieco zaskoczona brakiem różnego rodzaju sprzedawców na Rynku. To znaczy było sporo kwiaciarek, jakiś wózek z balonami czy smokami też się przewinął, ale ogólnie teren ten nie jest oblegany przez przypadkowych handlarzy. Cały handel skupia się prawie wyłącznie w Sukiennicach lub otaczających Rynek kamienicach. To mi się podobało 🙂 A w samych Sukiennicach córka jakoś specjalnie nie wypatrzyła nic dla siebie, więc obyło się bez “Mamo, kupisz mi to?” 😉 Za to w czasie spaceru po Starym Mieście nie mogliśmy nie spróbować oczywiście obwarzanek – typowo krakowskiego przysmaku.
Na Rynku weszliśmy również na Wieżę Ratuszową. Dla córy chyba największą atrakcją była wspinaczka stromymi schodami, dla nas natomiast piękne widoki na panoramę Krakowa.
3. Hejnał Mariacki
Oczywiście jednym z elementów spacerowania po Rynku było wysłuchanie hejnału z Kościoła Mariackiego. Opowiadałam córce wcześniej legendę związaną z nietypowym zakończeniem granej przez hejnalistę melodii, ale samo wysłuchanie jej nie specjalnie ją zaciekawiło. Miała nawet problem z dojrzeniem, skąd płynie ten hejnał. Znacznie większą atrakcją były w tym czasie spacerujące gołębie, które można było ganiać 😉
4. Zwiedzanie podziemi Rynku
Na tę wystawę szliśmy trochę w ciemno, bo nie zdążyłam nic o niej poczytać przed przyjazdem do Krakowa, choć zarezerwowałam wcześniej wejściówki. Spędziliśmy tam chyba ze dwie godziny, ale można by i ze cztery, gdyby chcieć wysłuchać wszystkich ciekawych filmów puszczanych w grotach czasu. Przed nimi w korytarzu zerkają na nas różni władcy, czasami puszczając oko, a czasami machając ręką. To wszystko dlatego, że muzeum jest bardzo nowoczesne i multimedialne. Mimo że to podziemia, nie czuć tu stęchlizny i kurzu, a na każdym kroku widać nowoczesne rozwiązania np. hologramy (już na samym wejściu rozpostarty na parze wodnej), ekrany dotykowe, makiety itp. W tle słychać gwar średniowiecznego targowiska lub odgłosy z różnych warsztatów rzemieślniczych. Spacerując po szklanych płytach, możemy zobaczyć m.in. stare kramy, ulice czy cmentarz.
Jednak największe zainteresowanie wzbudziła wielka waga. Można się było na niej zważyć, używając krakowskiego systemu miar z XIV wieku. Okazało się, że moja córa waży:
- 2 kamienie,
- 9 funtów,
- 3 wiardunki (odczytane przez nas jako wiaderka),
- 1 skojec,
- 1 denar.
Czyli ile? To jest zagadka! Można ją rozwiązać na dotykowym ekranie w muzeum lub sprawdzić w internecie. To była fajna zabawa nie tylko dla dzieci, ale również dla dorosłych.
5. Barbakan i Planty
Do Barbakanu nie poszliśmy prosto ul. Floriańską, a (trochę przez przypadek) ul. św. Jana. Doszliśmy do uroczego zaułka, gdzie malarze wystawiali swoje prace. Córka mogłaby tam wpatrywać się w najróżniejsze obrazy, szczególnie zwierząt, naprawdę długo. Później przeszliśmy oczywiście przez Bramę Floriańską wprost na Barbakan. Jednak był to czas, kiedy wszyscy potrzebowali chwili odpoczynku, więc zdecydowaliśmy się usiąść na chwilę na jakiejś zacienionej ławeczce na Plantach, koło pomnika Jana Matejki. Oczywiście słowo “odpoczywać” jest tu umowne, bo dla dziecka niekoniecznie oznacza ono siedzenie na ławeczce 😉
Po chwili wytchnienia trzeba było poszukać jakiegoś miejsca na obiad. Miały być pierogi, jednak szukaliśmy pierogarni w okolicach Starego Kleparza i niestety nie mogliśmy namierzyć. Trafiliśmy więc do Jagienki, gdzie serwują domową kuchnię. To naprawdę dobre miejsce na tani obiad. A porcje są takie, że najecie się samą zupą, naprawdę! Jednak smakowo było raczej przeciętnie. Najlepsze chyba były zamówione przez męża pierogi, żurek też był niezły. Pomidorówka za to niespecjalna. Również obsługa, a szczególnie kolejność przynoszonych dań pozostawia sporo do życzenia. Gdy usiedliśmy do stolika, czekając na dwie zupy i trzy dania główne dostaliśmy je w takiej kolejności:
- zupa dla męża,
- po kilku minutach moja zupa,
- moje drugie danie – po trzech minutach ,
- po chwili drugie danie męża,
- po kolejnych kilku długich minutach danie dla dziecka 🙁
To długie czekanie na porcję dla dziecka było naprawdę słabe, ale ogólnie wyszliśmy najedzeni i leniwie spacerowaliśmy w kierunku naszej kwatery.
6. Kopiec Kościuszki
Ostatniego dnia przed wyjazdem pojechaliśmy jeszcze na Kopiec Kościuszki. Wspinanie się na świeżym powietrzu na kopiec i oglądanie przez lornetkę panoramy Krakowa nawet dla córy było całkiem interesujące. Tym bardziej że wypatrywaliśmy punktów, które wcześniej zwiedzaliśmy lub widzieliśmy. Przy kopcu są też forty, w którym jest m.in. muzeum figur woskowych oraz okopy w skali jeden do jednego. Te wystawy także wzbudziły ciekawość mojego dziecka, choć się tego nie spodziewałam. Poprzedniego wieczora czytałam na głos trochę o Kościuszce i jego kopcu i byłam zdziwiona, że córa z zainteresowaniem tego słuchała, chociaż miałam nadzieję, że przy tym zaśnie 😉
W zapasie miałam jeszcze dwie rzeczy do zwiedzenia w razie, gdyby córa za bardzo się znudziła, zwiedzając Kraków lub gdyby zostało nam trochę czasu: Wioski Świata – Park Edukacji Globalnej lub Ogród Doświadczeń im. Lema. Niestety na żadną z tych rzeczy nie starczyło nam czasu, więc chyba trzeba będzie jeszcze wrócić do Krakowa 🙂
Informacje praktyczne:
- W centrum są płatne parkingi w dni powszednie w godz. od 10.00 do 20.00. Mimo to ciężko znaleźć miejsce do parkowania.
- Koszty zwiedzania – bilety:
- do smoczej jamy: 3×3 zł = 9 zł
- do podziemi: rodzinny – 42 zł
- na Wieżę Ratuszową: rodzinny – 18 zł
- na Kopiec Kościuszki: rodzinny – 30 zł
RAZEM: 99 zł
W sumie zwiedzanie Krakowa nie wyszło specjalnie drogo. Oczywiście, gdybyśmy zwiedzali np. Wawel w większym zakresie, to wyszłoby znacznie więcej, ale na to zdecydujemy się pewnie dopiero za kilka lat, gdy córa jeszcze podrośnie i sama będzie chciała zobaczyć Zamek Królewski.
Muszę jeszcze zaznaczyć, że w ten sposób zwiedzaliśmy Kraków z 10-letnią córką. Gdyby była znacznie mniejsza, na pewno musielibyśmy inaczej zorganizować sobie czas w Krakowie. Jednak taki program zwiedzania w zupełności nam wystarczył – nie był przeładowany i mieliśmy czas również na relaks. Spacerując powoli po Krakowie, mieliśmy szansę popatrzeć w górę, wypatrując różnych architektonicznych szczegółów (np. pięknego pawia na ul. św. Jana), zatrzymać się, żeby podziwiać piękne dorożki, zjeść obwarzanki i lody, odpocząć na Plantach. To było naprawdę przyjemne zwiedzanie w stylu slow.
Ogólnie uważam, że zwiedzanie Krakowa z dziećmi może być super zabawą. A co Wy polecacie w Krakowie dla dzieci – tych mniejszych i większych?
A może masz ochotę na wycieczki do innych polskich miast? Zapraszam zatem do Poznania, Wrocławia lub Gdańska!