Wyzwanie czytelnicze – ma być łatwo czy trudno?

wyzwanie czytelnicze

Przez ostanie dwa miesiące na blogu była cisza, ale nowy rok kalendarzowy to nowa energia i skłania do różnych podsumowań. 2018 rok był trzecim rokiem z rzędu, w którym podjęłam się wyzwania czytelniczego „Przeczytam 52 książki w rok”. I po raz trzeci mi się to udało. Czy było trudno? Za pierwszym razem było ciężko, bo faktycznie musiałam się pilnować, żeby czytać regularnie. W ostatnim roku stało się to moim nawykiem, więc było to dla mnie bardzo naturalne i … paradoksalnie trochę zniechęciło mnie do wyzwania. Skoro wiem, że mogę bez większych problemów przeczytać 52 książki w rok, to przestaje to być dla mnie wyzwanie, prawda? Więc co teraz? 100 książek w rok?

Nie, nie tędy droga – przynajmniej dla mnie. Staram się nie iść w ilość a w jakość. W 2018 roku moim cichym, niewyartykułowanym celem było przeczytanie jednej angielskojęzycznej książki na kwartał. Ten cel niestety nie udało mi się zrealizować, bo przeczytałam tylko jedną taką książkę w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Jest to zatem takie zadanie, które jest dla mnie dość trudne, ale możliwe do wykonania, jeśli tylko trochę się postaram. I jednocześnie bardzo motywujące.

Co jeszcze jest wyzwaniem? Na pewno dobór lektury. Przeczytanie 20 kryminałów jest dla mnie znacznie prostsze niż przeczytanie tylu samo książek z gatunku fantastyki. Bo za nią po prostu nie przepadam. Jednak z drugiej strony nie chcę się zmuszać do czytania czegoś, co nie sprawia mi przyjemności, albo nie dostarcza jakiś innych wartości, np. wiedzy.

Nowe wyzwanie

Co zatem będzie dla mnie książkowym wyzwaniem w 2019 roku? W pewnym sensie będzie to połączenie moich dwóch pasji – książek i podróży. Wyzwanie nosi nazwę „W 12 historii dookoła świata”. Jego głównym założeniem jest poznanie historii z 12 wskazanych krajów spoza kultury anglosaskiej pisanych przez lokalnych twórców o ich własnych krajach. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się trudne, ale jeśli weźmie się pod uwagę, że wybrane państwa to np. Gambia, Syria, Mozambik czy Uganda robi się ciekawie. A do tego muszą to być lokalni twórcy, nie liczy się więc książka podróżnicza o danym kraju napisana przez obcokrajowca! Jednak mogą to być wiersze, bajki, opowiadania, komiks, a nawet film czy serial. Więc mam nadzieję, że gdy trudno będzie z książką, to znajdę chociaż coś do obejrzenia!

Wyzwanie „Przeczytam 52 książki w 2018 roku”

Wyzwanie „Przeczytam 52 książki w 2018 roku” ukończyłam z dokładnie 52 przeczytanymi książkami na koncie, choć jeszcze na początku listopada miałam nadzieje, że tych książek będzie prawie 60. Niestety bywa i tak, że niektóre książki nas przyblokują i ich czytanie zajmuje nam znacznie więcej czasu, niż byśmy chcieli. I tak właśnie się stało z książką ”Macbeth” Jo Nesbo, którą czytałam prawie półtora miesiąca, a była to 50 książka na mojej liście. Choć to jeden z moich ulubionych autorów kryminałów, to „Macbeth” był dla mnie pewnym rozczarowaniem. I nie wiem, czy wynikało to z samej historii, która była mi już wcześniej znana, czy z faktu, że czytałam ją powoli, czasami zaledwie 2-3 strony naraz, co utrudniało wciągnięcie się w akcję.

Skoro już jesteśmy przy rozczarowaniach, to od nich zacznijmy.

Rozczarowania

Skoro zaczęłam od zawodu, który sprawił mi „Macbeth” Jo Nesbo, to kontynuujmy ten wątek. Dlaczego niektóre książki nas rozczarowują? W moim przypadku są to chyba dwa główne powody. Pierwszy to gdy ktoś entuzjastycznie polecił mi jakiś tytuł, a on niestety nie był w moim typie. Może to wynikać z różnych gustów i nie oznacza, że książka jest słaba, a jedynie, że mi się nie spodobała. Drugim powodem jest wysokie oczekiwanie wobec książki wynikające z jej autora. Tak naprawdę oba powody sprowadzają się do tego, że mam wysokie wymagania wobec danej książki, a one nie zostają spełnione. Jakie były więc lektury, na których się zawiodłam?

  • „Do trzech razy śmierć” Alek Rogoziński – słyszałam same superlatywy o tym autorze, ale to spotkanie było bardzo płytkie, zbyt płytkie…

  • „Smażone zielone pomidory” Fannie Flag – ponad dwadzieścia lat temu oglądałam film, który zostawił we mnie ciepłe wspomnienia, ale książka już tych emocji nie przyniosła.

Z rozczarowań to już na szczęście wszystko.

Czego nie polecam?

To trochę inna kategoria niż „rozczarowania”, bo to książki, wobec których nie miałam specjalnych oczekiwań, ale po prostu mi się nie spodobały. Trudno jednak oczekiwać, żeby wszystkie 52 książki były świetne. W tym roku było kilka takich słabych według mnie książek:

  • „Wymazane” Michał Witkowski – przebrnęłam tylko przez kilkadziesiąt pierwszych stron i chociaż nie lubię porzucać książek niedoczytanych, to musiałam się poddać. Nie dałabym rady przeczytać kolejnych kilkuset stron historii, która kompletnie nie była w moim guście;

  • „Jak pokochać centra handlowe” Natalia Fiedorczuk – to rodzaj dziennika, który prowadzi dziewczyna, w momencie, gdy zostaje matką. Powinno być ciekawe, ale dla mnie wyjątkowo słabe;

  • „Zimowe panny” Cristina Sanchez-Andrade – ta książka ma hiszpański klimat, ale na tym kończą się jej pozytywy. Ciągnęła się niemiłosiernie w żółwim tempie, a historia była co najmniej dziwna. Absolutnie mi nie podpasowała.

A co było najlepsze?

I w końcu dochodzimy do tego, co jest godne polecenia i co podobało mi się najbardziej. To pozycje, które wywołały we mnie ogromne emocje. Często przez kilka dni po ich przeczytaniu nie mogłam zabrać się za następną książkę, bo ciągle myślałam o bohaterach, przeżywałam ich wybory. Co zatem polecam najbardziej (kolejność przypadkowa)?

  • „Siedem sióstr. Maja” Lucinda Riley – to pierwsza część pewnej rodzinnej sagi pełnej tajemnic rozsianych po całym świecie. Ta część zawiodła nas do Francji i Brazylii. Nie mogę się doczekać, kiedy będę miała okazję dorwać się do kolejnych tomów;

  • „Euforia” Lily King – pisałam nawet jej recenzję na blogu (tutaj), choć niezbyt często to robię – może czas to zmienić?;

  • „Ludzie na drzewach” Hanya Yanagihara – trochę podobna powieść do „Euforii”, gdyż w obu naukowcy badają nieodkryte zakątki świata. Jednak kontekst obu jest zupełnie inny, ale obie wywarły na mnie niezapomniane wrażenie.

  • „Światło między oceanami” M.L. Stedman – to dość ciężki dramat o złych wyborach dobrych ludzi. Na tyle mnie poruszył, że również napisałam o nim na blogu (tutaj);

  • „Zamek z piasku, który runął” Stieg Larsson – kryminał, którego nie trzeba chyba nikomu przedstawiać;
  • „Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki” Violetta Ozminkowski – fascynująca biografia, podobnie zresztą jak film, który również wywarł na mnie ogromne wrażenie;
  • „Krucha jak lód” Jodi Picoult – można powiedzieć, że to wyciskacz łez, ale historia chorej dziewczynki niesamowicie mną wstrząsnęła;
  • „Zaufanie, czyli waluta przyszłości” Michał Szafrański – traktuję to jako poradnik, choć można by zaliczyć to również do autobiografii, ale niezależnie jak tę książkę zaszufladkujemy, to bardzo inspirująca historia.

Książek, które przypadły mi do gustu było oczywiście więcej, ale powyżej to te, które na dłużej zostaną w mojej pamięci. Były oczywiście też inne powieści, które co prawda czytało się miło i przyjemnie, ale ich fabuła szybko uciekła z głowy. Są na pewno dobre na zapewnienie sobie chwilowej rozrywki, ale mimo wszystko nie pozostawiły trwałego śladu w moim życiu.

Lektury szkolne

Wśród przeczytanych książek aż sześć to lektury szkolne z trzeciej i czwartej klasy. Nie, nie czytałam ich dla własnej przyjemności 😉 Musiałam pomóc córce, która części z nich nie dałaby rady przeczytać sama na czas, bo czyta dość wolno. Czytałyśmy je zatem na zmianę, np. jeden rozdział ona, jeden ja. Niektóre z tych lektur, np. „Opowieści z Narnii. Lew, czarownica i stara szafa” czy „Czerwone krzesło” Andrzeja Maleszki to całkiem spore powieści, szczególnie jak na czwartą klasę. Zastanawia mnie też fakt, że większość lektur to powieści fantasy, za którymi osobiście nie przepadam.

Wyzwanie w liczbach

To na koniec jeszcze kilka danych statystycznych samego wyzwania „Przeczytam 52 książki w 2018 roku” (z poprzedniego roku o tym czytelniczym maratonie możecie przeczytać tutaj). Te 52 książki miały łącznie ponad 19 tysięcy stron, czyli średnio każda miała ich 370 (w zeszłym roku średnia grubość to 334 strony). Najkrótszą była 47-stronicowa książka Czesława Centkiewicza „Anaruk chłopiec z Grenlandii” (to oczywiście lektura szkolna), a najgrubsza to 800-stronicowe „Małe życie” autorstwa Hanya Yanagihara.

Najczęściej czytałam książki, które można określić jako obyczajowe lub dramaty – 23 pozycje. Kryminałów i thrillerów było 14 – znacznie mniej niż się spodziewałam, sześć to lektury lub książki dla dzieci. Przeczytałam również 3 książki satyryczne i tyle samo poradników, dwa reportaże oraz jedną biografię.

Nie można jednak powiedzieć, że czytałam równomiernie jedną książkę tygodniowo. Najwięcej pozycji – aż osiem przeczytałam w lipcu, a siedem w czerwcu i styczniu, natomiast najmniej – tylko jedną pozycję w listopadzie, a po dwie w lutym i wrześniu.

Jak już wspomniałam na początku, jedna książka była angielskojęzyczna. Prawie połowa – 24 pozycje to były moje własne książki i niemal tyle samo – 23 były wypożyczone z biblioteki. Reszta pochodziła od znajomych. Szczególnie w drugiej połowie roku postawiłam na czytanie tomów z mojej własnej półki i porzuciłam zupełnie bibliotekę, bo inaczej stosy nieprzeczytanych książek rosłyby na moich półkach 😉 I chociaż staram się ograniczać zakupy książkowe, to jednak w ciągu roku co najmniej kilkanaście pozycji mi przybyło, a nie lubię, gdy stoją nieprzeczytane.

 

wyzwanie czytelnicze

Jak Wam się podoba moje wyzwanie czytelnicze na 2019 rok? Uważacie, że trudne, czy możliwe do ogarnięcia? Lubicie brać udział w takich wyzwaniach? Jeśli tak, to w których? A może stawiacie sobie swoje własne książkowe cele?

FacebookFacebook