Czy podróż do Bułgarii samochodem w ogóle ma sens w obliczu tanich lotów? Czy warto jechać samochodem tyle kilometrów? Z jakimi opłatami musimy się liczyć po drodze? Ile noclegów musimy zaplanować? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć w tym artykule.
Więcej o naszym pobycie w Bułgarii znajdziecie tutaj.
Trasa
Właściwie od początku wiedzieliśmy, że chcemy pojechać samochodem. Co prawda na etapie planowania jeszcze nawet go nie mieliśmy – przynajmniej takiego, który nadawałby się w taką długą podróż. Po wielu analizach ustaliliśmy trasę: Polska – Słowacja – Węgry – Serbia – Bułgaria. Ominęliśmy Czechy, żeby uniknąć dodatkowych opłat za drogi w Czechach. Mieliśmy wracać tą samą trasą, ale w końcu zdecydowaliśmy się jechać przez Rumunię. Dlaczego? O tym za chwilę.
Z Gdańska do Słonecznego Brzegu w Bułgarii jest około 2,2 tys. km. Jeśli jedziecie z południa Polski, jesteście do przodu co najmniej kilkaset kilometrów. Jednak i tak musicie zaplanować przynajmniej jeden nocleg po drodze. Ponieważ w trakcie naszej podróży chcieliśmy zwiedzić Budapeszt, więc nam wyszły aż trzy noclegi, w tym dwa w Budapeszcie. Podróż z Gdańska do Budapesztu zajęła nam – razem z przystankami – około 12 godzin (jazda na dwóch kierowców). Po drodze korki spotkały nas jedynie krótko po przekroczeniu granicy polsko-słowackiej, bo był tam ruch wahadłowy przy budowie jakiejś drogi. Poza tym podróż przebiegała zupełnie bezproblemowo.
Kolejny przystanek zaplanowaliśmy w Sofii, gdzie mieliśmy do dyspozycji jeden wieczór i pół dnia na poznanie stolicy Bułgarii. Stamtąd musieliśmy pokonać jeszcze jakieś 400 km do Słonecznego Brzegu na wybrzeże Morza Czarnego. Teoretycznie można z Budapesztu dojechać na wybrzeże Bułgarii w jeden dzień, ale było kilka powodów, dla których nie chciałam tego robić. Po pierwsze – planowałam zobaczyć choć trochę Sofię, a nie chciałam odkładać tego na drogę powrotną. Po drugie – mieliśmy określone godziny odbioru kluczy do apartamentu, a taka długa podróż mogłaby nam utrudnić wpasowanie się w ten przedział czasu. Tym bardziej, że zegarki trzeba tam przestawić o jedną godzinę do przodu. I po trzecie – nie byłam pewna, ile nam zajmie przekroczenie granic Węgry-Serbia i Serbia-Bułgaria, bo oba państwa nie należą do strefy Schengen. I faktycznie był to istotny element ryzyka. Na pierwszej z tych granic straciliśmy niecałą godzinę, ale już na drugiej – bite dwie godziny. Być może poza sezonem ruch na granicach jest bardziej płynny, ale w czasie wakacji trzeba się liczyć z długimi kolejkami.
Droga powrotna
Właśnie z powodu długich kolejek na granicy z Serbią w drodze powrotnej zdecydowaliśmy się ominąć ten kraj i przejechać przez Rumunię, na której granicach również istnieje kontrola, ale ten kierunek wybiera znacznie mniej turystów i przekraczanie granic przebiega znacznie płynniej. Minusem tej trasy jest to, że trzeba pokonać góry i choć droga jest całkiem dobra, to efektywna prędkość wynosi średnio około 50 km/h. Ale przynajmniej się jedzie, a nie stoi.
Muszę powiedzieć, że jakość głównych dróg i autostrad w Rumunii, Bułgarii i Serbii miło mnie zaskoczyła. Szczególnie w Rumunii spodziewałam się gorszej jakości, ale na tej trasie, którą jechaliśmy (E85, E81, A1), nie odbiegały one od europejskich standardów. Może jedynie obwodnica Bukaresztu mnie zadziwiła, bo to droga, która jest podporządkowana wszystkim drogom dojazdowym do stolicy i występują tam normalne skrzyżowania, niektóre ze światłami, ale większość bez nich, więc ich pokonywanie czasami jest uciążliwe.
Podsumowując – gdybyśmy po drodze niczego nie zwiedzali – na podróż samochodem musielibyśmy przeznaczyć całe dwa dni w każdą stronę.
Winiety i opłaty na autostradach
We wszystkich krajach, przez które przejeżdżaliśmy, trzeba było ponieść odpowiednie opłaty drogowe. Na Słowacji, Węgrzech, w Bułgarii i Rumunii obowiązują winiety, ale tylko w Bułgarii w postaci naklejki na szybę. W pozostałych krajach – tylko elektroniczne. Natomiast w Serbii obowiązują opłaty na autostradach, podobnie jak u nas w Polsce. Na szczęście można je wnosić również w EUR, a nie koniecznie w ich lokalnej walucie, czyli dinarach. Najtańsze winiety są w Rumunii – tylko 3 EUR na 7 dni. W Bułgarii również nie są drogie – miesięczna kosztowała 15 EUR. Przekraczając granicę bułgarsko-rumuńską w Ruse-Giurgiu przez Dunaj trzeba liczyć się także z opłatą za przejazd mostem – 2 EUR (ceny z 2018 roku).
Ceny winiet dla samochodów osobowych w 2018 roku (EUR)
Kraj | Tygodniowe | Miesięczne |
---|---|---|
Słowacja | 10* | 14 |
Węgry | ~10 | ~16,5 |
Bułgaria | 8 | 15 |
Rumunia | 3 | 7 |
Czechy ** | 12,5 | 17,5 |
** przez Czechy nie przejeżdżaliśmy
Dla porządku trzeba jeszcze dodać, że w żadnym z wymienianych krajów nie potrzebujemy tzw. Zielonej Karty, czyli specjalnego potwierdzenia naszego samochodowego ubezpieczenia OC.
Serbia
Serbia zasługuje na odrębną wzmiankę, bo kilka rzeczy może nas tam zaskoczyć, szczególnie finansowo. Po pierwsze trzeba sobie zdawać sprawę, że Serbia nie należy do UE i ma to ogromny wpływ na koszty rozmów telefonicznych i internetu! Za naszą niewiedzę na temat stawek internetu poza UE musieliśmy słono zapłacić po powrocie do kraju w postaci wysokich rachunków telefonicznych. Nie wyłączenie internetu w telefonach i korzystanie z nawigacji online na terenie Serbii kosztowało nas ponad 300 zł. A przejazd trwał zaledwie kilka godzin. No cóż, kosztowna nauka.
Jeszcze ważniejsze jest upewnienie się, czy nasze karty debetowe lub kredytowe działają poza UE. Tak się złożyło, że musieliśmy zatankować na terenie Serbii. Oczywiście nie miałam tamtejszej waluty, czyli dinarów, bo uważałam za niecelowe kupowanie takiej mało popularnej waluty. Tym bardziej, gdy trudno było mi przewidzieć, ile tak naprawdę będzie mi jej potrzebne. Zakładałam, że będę płacić kartą. Na stacji na początku poszłam się upewnić, czy faktycznie kartą będę mogła zapłacić. Jednak po zatankowaniu przy kasie okazało się, że moja karta debetowa nie działa. Ciśnienie od razu mi nieźle podskoczyło. Wyjęłam kartę kredytową (tego samego banku, więc byłam pełna czarnych myśli), ale na szczęście okazało się, że zadziałała… Uff! Po powrocie wczytałam się w warunki funkcjonowania karty debetowej banku Millennium i faktycznie znalazłam, że działa tylko na terenie UE. Rychło w czas 😉 Dlatego teraz uprzedzam Was: wyjeżdżając zagranicę, upewnijcie się, czy Wasze karty będą działały na terenie danego kraju, nawet jeśli będziecie tam tylko przejazdem. Zaoszczędzicie sobie trochę stresu 😉
Ciekawostki drogowe
Muszę kolejny raz stwierdzić, że powiedzenie „podróże kształcą”, choć banalne, jest w 100% prawdziwe! Po tej podróży doceniam to, co mamy u siebie w kraju, jeśli chodzi o infrastrukturę dla podróżnych przy drogach. Przy polskich autostradach, naprawdę możemy liczyć na wiele, tj. na toalety, stoliki do zjedzenia własnych kanapek, stacje paliw, różnego rodzaju bary i restauracje z ciepłymi posiłkami, a także możliwość kupienia właściwie wszędzie podstawowych leków, szczególnie przeciwbólowych. W innych krajach te wszystkie rzeczy nie są już takie oczywiste. Praktycznie w żadnym z krajów, przez które przejeżdżaliśmy, nie można dostać leków poza aptekami. Warto wziąć to pod uwagę przed podróżą i zaopatrzyć się w rozsądny zapas przed wyjazdem.
Serbia
W Serbii miejsce odpoczynku przy autostradzie to parking z dwoma śmietnikami. Zwykle nie ma tam toalety, stolika, ani nawet drzewka, żeby osłonić się przed słońcem. Na toaletę możemy liczyć tylko przy stacjach benzynowych, ale niekoniecznie znajdziemy tam coś ciepłego do zjedzenia. Tam, gdzie trafiliśmy była tylko kawa i kanapki na zimno. McDonald po drodze też się trafił, ale nie wiem, czy przez całą Serbię był więcej niż jeden.
Bułgaria
W Bułgarii wyglądało to znacznie lepiej, ale przejeżdżając główną autostradą A1 z Sofii do Burgas, mniej więcej na środkowym odcinku przez ponad 100 km nie ma bezpośrednio przy autostradzie żadnej stacji benzynowej. Warto więc mieć w baku odpowiednio dużo paliwa na ten odcinek drogi. Nam niemal zabrakło paliwa i poziom stresu był już naprawdę duży, na szczęście udało się znaleźć stację benzynową, zjeżdżając z autostrady do pobliskiego miasteczka.
Punkty gastronomiczne w Bułgarii również są umiejscowione bardzo nieregularnie, raczej bliżej stolicy, a później blisko wybrzeża. Na większości stacji benzynowych nie ma żadnych ciepłych posiłków. Zwykle jest tylko kawa i słodycze, czasami jakieś kanapki. Niektóre miejsca wzdłuż autostrady A1 są oznakowane w dość mylący sposób. Zdarzyło nam się zjechać na stację benzynową, która była oznaczona również jako punkt gastronomiczny. Na placu oprócz samej stacji był co prawda spory budynek przypominający McDonalda, ale w środku tylko parę siedzeń, lody i napoje 😉 Byliśmy wtedy naprawdę dość głodni, ale musieliśmy zadowolić się tylko kawą i paluszkami ze stacji. Po czym okazało się, że 3 km dalej faktycznie jest McDonald 😀
W bułgarskich miejscowościach bardzo częste są progi zwalniające. Nie zawsze są one oznaczone znakami pionowymi, a jedynie namalowanymi trójkątami na jezdni, często dość już wytartymi. Za to przejeżdżając przez góry, napotkamy bardzo dobre rozwiązanie na drogach, jakim jest pojawiający się, najczęściej pod górę, dodatkowy pas do wyprzedzania.
Rumunia
W Rumunii na drogi nie narzekałam, ale zaskoczyły mnie toalety. Co prawda były kabiny, ale muszle to było coś na kształt umywalek na wysokości podłogi, czyli krótko mówiąc, dziura w ziemi. ? Zaskakujące były również kolejki na stacjach benzynowych przed granicą węgierską. Na dwóch ostatnich stacjach kolejki były tak duże, że trzeba było w nich spędzić co najmniej godzinę! Na szczęście zatankowaliśmy wcześniej, więc ominęła nas ta wątpliwa przyjemność.
Czy warto jechać samochodem do Bułgarii?
Prawdę mówiąc, mam problem, żeby odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Bo podróż trwa co najmniej dwa dni, a noclegi i opłaty za przejazdy jednak trochę kosztują. Zawsze istnieje ryzyko, że samochód się po drodze zepsuje, albo – co gorsza – będziemy mieli stłuczkę lub wypadek samochodowy. Z drugiej strony, w czasie podróży można coś po drodze zwiedzić. A na miejscu też jesteśmy niezależni i możemy spokojnie jeździć po całej Bułgarii. Trochę żałuję, że zabrakło nam czasu, żeby zwiedzić Bukareszt albo Belgrad. Następnym razem planując taką długą jazdę, muszę więcej czasu przeznaczyć na zwiedzanie.
Lecąc do Bułgarii samolotem, na miejscu też możemy wypożyczyć samochód, ale to również będzie nas nieco kosztować. I ominą nas dodatkowe atrakcje po drodze. W obliczu niekorzystnych zmian związanych z bagażem w tanich liniach lotniczych, możliwość zapakowania całego bagażnika w samochodzie staje się kusząca. Tak więc decyzję zostawiam Wam 😀
Macie za sobą takie długie podróże samochodem? Co Wam najbardziej w nich dokuczało lub przeszkadzało?