Belgrad znalazł się w naszym zeszłorocznym planie podróży w drodze do Albanii. Nie miałam co do niego specjalnych oczekiwań. I chyba właśnie dlatego miasto zaskoczyło mnie tak bardzo pozytywnie.
Ja zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że Belgrad to Paryż Bałkanów, choć podobno tę etykietkę dzierży już Bukareszt. Niestety w Bukareszcie spałam tylko jedną noc, więc nie miałam okazji go zwiedzić i nie mam porównania.
W stolicy Serbii znajdziemy sporo architektury XX-wiecznej m.in. w duchu brutalizmu. Mnie jednak najbardziej podobała się XVIII i XIX wieczna zabudowa, która swoim stylem przypominała mi właśnie Paryż. I gdyby nie napisy w cyrylicy (przydaje się znajomość rosyjskiego ze szkoły), to moglibyśmy pomyśleć, że zwiedzamy któreś miasto w Zachodniej Europie. A to centrum Bałkanów.
Co oferuje Belgrad turystom?
Według mnie bardzo wiele. Atrakcje znajdą tu zarówno miłośnicy starożytności, starych twierdz, modnych knajpek, uroczych wąskich uliczek, muzeów, nadrzecznych bulwarów, dobrego jedzenia, jak i oczywiście wielu innych rozrywek. Wiadomo, że w jeden dzień nie zobaczy się wszystkiego, więc my musieliśmy skupić się na najważniejszym.
Jest oczywiście kilka żelaznych punktów programu, które każdy turysta powinien zobaczyć. Najważniejszym z nich jest Kalemegdan, Stary Grad i cerkiew św. Sawy. Ja koniecznie chciałam zobaczyć coś jeszcze, ale o tym za chwilę.
Kalemegdan
Najważniejszym zabytkiem, a właściwie wielkim kompleksem jest Kalemegdan, czyli twierdza na 125 m wzgórzu. Większość znajdujących się tam zabudowań pochodzi z XVII wieku, ale znajdziemy tu również pozostałości ze starożytnego Rzymu. Trzeba sobie uzmysłowić, że Belgrad to miasto, którego początki przypadają na czasy antyczne, a nawet wcześniejsze. Miasto ma bardzo burzliwą historię, a ze względu na swoje położenie wciąż przechodziło z rąk do rąk. Dlatego znajdziemy w nim zarówno ślady Turków, jak i Austro-Węgier.
Wróćmy jednak do Kalemegdanu. Spacer po tym wzgórzu i twierdzy zajmie Wam co najmniej dwie-trzy godziny, a gdybyście chcieli to nawet cały dzień. Teren jest rozległy, więc jest gdzie spacerować. Są tu parki, mały ogród zoologiczny, muzea. My weszliśmy do niego nijako od tyłu, tzn. od strony rzeki, gdzie wcześniej spacerowaliśmy bulwarem. Od razu trafiliśmy na różne zabytkowe bramy i budynki, ukryte cerkwie, wspięliśmy się ścieżką na górę.
Tam przede wszystkim zwraca uwagę wysoki Pomnik Zwycięstwa. I to, co mnie najbardziej zachwycało to widoki na ujście Sawy do Dunaju i na leżącą pośrodku wyspę. Przeszliśmy się po murach, basztach, zajrzeliśmy do cerkwi Bogurodzicy Ružica oraz kaplicy św. Paraskiewy (Crkva Svete Petke). Wychodząc główną bramą w stronę Starego Miasta, można obejrzeć wystawione na zewnątrz eksponaty z I i II wojny światowej, takie jak działa, czołgi itp. będące elementem Muzeum Wojskowego. Wejście do muzeum jest płatne, ale po terenie całej twierdzy Kalemegdan możemy poruszać się swobodnie bez żadnych opłat.
Stary Grad, czyli Stare Miasto
Wychodząc z twierdzy, kierowaliśmy się w stronę Starego Grada, gdyż jest to jedna z najbardziej turystycznych części miasta. Jej główną część stanowi ulica Kneza Michaila, będąca najbardziej reprezentacyjnym deptakiem Starego Miasta. Jest tu pełno restauracji, kafejek, różnego rodzaju sklepów, butików, straganów z pamiątkami itp. Na końcu ulicy znajduje się Plac Republiki z gmachami Muzeum Narodowego oraz Teatru Narodowego, a na środku z pomnikiem kniazia Michaiła na koniu. Niestety w czasie naszej wizyty plac był remontowany i zagrodzony, więc nie mogliśmy w pełni podziwiać jego uroków.
Zbliżał się jednak czas, gdy nasze żołądki domagały się napełnienia. A tak się składa, że blisko Placu Republiki znajduje się jedna z najbardziej urokliwych uliczek Belgradu, czyli Skadarlija. Tam wpadliśmy do pierwszej lepszej knajpki, gdyż w tym momencie złapała nas spora ulewa. Mimo tego, że knajpkę wybieraliśmy zupełnie losowo, to jedzenie było tam bardzo smaczne, a atmosfera bardzo przyjemna. Gdyby nie to, że ulewa zamieniła się w siąpiący deszcz, to pewnie po jedzeniu jeszcze byśmy się pokręcili w okolicy. A tak skierowaliśmy się już do naszego hotelu. Jednak nie było to wszystko, co zobaczyliśmy w stolicy Serbii.
Cerkiew św. Sawy
Ponieważ nasz hotel znajdował się na południe od Starego Miasta, niedaleko cerkwi św. Sawy, więc tak naprawdę pierwszą rzeczą, którą zobaczyliśmy w Belgradzie, była właśnie ta cerkiew. Widać ją już z daleka, bo jest naprawdę okazała. Jednak jest ona oddalona od centrum o około 2,5 km. Otaczają ją zielone skwery, przed nią znajduje się fontanna. Niestety nie zajrzeliśmy do środka, bo spieszno nam było dostać się do centrum, ale teraz trochę tego żałuję, bo to podobno jedna z największych cerkwi na świecie.
Bulwar nad Sawą
Chcieliśmy przede wszystkim dostać się na twierdzę, ale postanowiliśmy trochę nadłożyć drogi i dojść tam bulwarem nad Sawą. I to była bardzo dobra decyzja, bo trafiliśmy na bardzo ładne, estetyczne, pewnie niedawno zbudowane lub odnowione nabrzeże. Kierowaliśmy się w stronę twierdzy, po drodze mijając mnóstwo knajpek. My również zajrzeliśmy do jednej z nich „Bella Vista”, która usytuowana jest już u samego ujścia Sawy do Dunaju. Widok mieliśmy fantastyczny na dwie potężne, łączące się rzeki, a zimne piwko w tej scenerii smakowało wybornie, tym bardziej że było bardzo gorąco i parno. W końcu był to przełom lipca i sierpnia!
Zbombardowane budynki
W moich planach było jeszcze zobaczenie naocznie śladów ostatniej wojny na Bałkanach, a dokładniej zbombardowanych zaledwie 20 lat wcześniej budynków MON w samym centrum miasta. Znajdują się one na ulicy Nemanjina. I naprawdę zrobiły na mnie ogromne, przygnębiające wrażenie, mimo iż w Gdańsku ruiny z czasów II wojny światowej zniknęły z centrum miasta dopiero w ostatnich latach. Może dlatego, że te belgradzkie są świadkami historii, która działa się już za mojego, całkiem świadomego życia.
Bezpieczeństwo
I tu dochodzimy do ważnej kwestii bezpieczeństwa w Belgradzie i Serbii. Obecnie nie odbiega ono od bezpieczeństwa w innych krajach europejskich. Wiadomo, że trzeba uważać na kieszonkowców i z tego, co czytałam nie zapuszczać się w dzielnice cygańskie. Jednak Serbowie, których spotkaliśmy w hotelu, na ulicy, czy w knajpkach byli bardzo mili i pomocni.
Kwestie praktyczne – dojazd, zakwaterowanie, ceny
Jak wiecie, my dojechaliśmy do Belgradu samochodem, ale był to jedynie przystanek w naszej podróży do Albanii. Mieliśmy karkołomny pomysł dojechania do Belgradu z Gdańska w jeden dzień. To prawie 1500 km i na dwóch kierowców możliwe do wykonania – przynajmniej z założenia. Planowaliśmy pokonać ten dystans w około 15 godzin, ale jak się okazało, zajęło nam to ponad 19, głównie za sprawą ogromnych korków na granicy węgiersko-serbskiej, na której staliśmy ponad cztery godziny. Gdy rok wcześniej przekraczaliśmy tę granicę w drodze do Bułgarii, nie staliśmy dłużej niż godzinę, dlatego zupełnie nie spodziewaliśmy się takiego opóźnienia.
Z noclegiem w Belgradzie, też mieliśmy trochę przebojów. Rezerwację prywatnej kwatery przez Booking miałam zrobioną już kilka miesięcy wcześniej, ale dwa tygodnie przed wyjazdem właściciel apartamentu anulował ją nam, twierdząc, że wcześniejsi lokatorzy przedłużyli swój pobyt. Gdy zarezerwowałam inną kwaterę – dwa dni przed wyjazdem również nam ją anulowano, bo podobno zalało mieszkanie po potężnej ulewie, która przeszła przez miasto.
Do trzech razy sztuka – tym razem zarezerwowałam nocleg w hotelu, gdzie właściwie głównym kryterium było gwarantowane miejsce parkingowe. I całe szczęście, bo przy prywatnym noclegu mielibyśmy problemy z uzyskaniem klucza do mieszkania po pierwszej w nocy. Jedyny minus, że do centrum był to dość długi spacer. Łącznie w Belgradzie przeszliśmy ponad 21,5 km, robiąc prawie 29 tys. kroków. Z górką nadrobiliśmy cały poprzedni dzień spędzony w samochodzie. 😀
Podsumowując, dojazd samochodem do Belgradu z Polski jest sporym wyzwaniem i lepiej zaplanować sobie po drodze nocleg. Oczywiście można było dostać się tam również samolotem, także tanich linii, jak i autokarem przez Budapeszt. Nie wiem, jak będzie to wyglądało teraz, po pandemii koronawirusa.
Ceny noclegów są raczej podobne jak w Polsce. W Belgradzie nie ma co liczyć na super tanie hotele czy kwatery, szczególnie blisko centrum. Jeśli wybieracie się do Belgradu samochodem, znajdźcie nocleg z miejscem do parkowania w cenie, bo duże obszary objęte są strefą płatnego parkowania, natomiast płatność za nie może być problematyczna, jeśli nie posiadacie serbskiego numeru telefonu.
Również ceny w knajpkach są podobne jak w Polsce, tzn. jeśli chodzi o jedzenie. Natomiast piwo, nawet w centrum, jest nieco tańsze niż u nas.
Podsumowanie
Belgrad świetnie nadaje się na typowy city break, ale oczywiście, jeśli będziecie chcieli spędzić w nim więcej czasu, to na pewno znajdziecie wiele innych atrakcji, niż te wymienione przeze mnie. Turystów w Belgradzie nie było tak dużo, jak w innych bardziej popularnych miastach, bo na razie Serbia nie jest jeszcze zbyt popularnym kierunkiem zwiedzania. Jednak nie znaczy to, że było ich mało. Spotkaliśmy tam sporo Polaków, którzy również zatrzymali się na chwilę w tym mieście w drodze do Albanii.
Swoją drogą zastanawiam się, jak to wszystko potoczy się po pandemii koronawirusa. Kiedy będzie można wrócić do podróży, na turystyczne szlaki w miastach i na łonie natury? Jak to wszystko się zmieni „po”? Ciekawa jestem również Waszego zdania na ten temat. I oczywiście na temat Belgradu!
Informacje praktyczne:
Obowiązujący język: serbski (cyrylica!)
Waluta: dinar (100 RSD = 3,90 PLN kwiecień 2020)