Ponad półtora roku minęło, kiedy na blogu pojawił się ostatni wpis z serii „Krople zachwytu”. Oczywiście, jak to u mnie, głównym powodem jego zawieszenia był brak czasu, ale może teraz jest właśnie ta chwila, żeby do niego wrócić? Żeby z tej okropnej przymusowej izolacji w czasach koronawirusa, zapamiętać coś więcej, coś pozytywnego? Znaleźć – nawet na siłę – te dobre rzeczy, miłe drobiazgi, które umilają nam życie, mimo konieczności siedzenia w domu?
Początkowo myślałam, żeby był to tylko wpis na FB, ale chcę pozostawić te miłe rzeczy w pamięci na dłużej niż pamięć Facebooka i reaktywować tę serię właśnie tutaj. Dołączycie do mnie i też przypomnicie sobie najlepsze chwile, które spotkały Was w marcu? A potem w kwietniu? I w maju?
Zapraszam zatem na moje najbardziej zachwycające momenty marca 2020 roku:
Zachwycająca książka
Nie mogłam się zdecydować, czy najlepszą przeczytaną przeze mnie w marcu książką była „Srebrna Zatoka” Jojo Moyes, czy jednak reportaż podróżniczy „Nie każdy Brazylijczyk tańczy sambę” Tony’ego Kososkiego. Jednak ta druga wygrywa, bo zabiera mnie tam, gdzie nawet w czasach sprzed koronawirusa miałabym nikłe szanse na dotarcie. A że podróże zawsze mnie pociągały, szczególnie w dalekie kraje, to w marcu dałam się porwać prostemu studentowi z gdańskiej Oruni aż do Ameryki Południowej. I była to wspaniała podróż, pełna ciekawych ludzi, przygód, widoków i aromatów, a do tego naprawdę niskobudżetowa! Naprawdę polecam, szczególnie teraz, gdy podróżować możemy tylko palcem po mapie.
Zachwycające spacery
W obecnej sytuacji, gdy właściwie obowiązuje nas całkowita samoizolacja, jest zakaz wychodzenia na spacery do lasu, na plażę, do parku, to wspomnienie takich spacerów jest po prostu jak plaster miodu na skołatane serce 🙂 W marcu udało nam się pospacerować dłużej raz niedaleko domu wokół zbiorników retencyjnych i raz w lesie tuż za miastem, ale w sumie też blisko 🙂 Szukaliśmy wiosny, a znaleźliśmy i wiosnę i zimę. Obawiam się, że w kwietniu ten punkt niestety się nie znajdzie 🙁
Nowy styl pracy
Czy nowy styl pracy, tj. praca zdalna z domu będzie zachwytem, to się jeszcze okaże, ale na razie widzę więcej plusów niż minusów. O dwóch pochodnych dobrych stronach tej sytuacji piszę poniżej. Praca zdalna przynajmniej dwa razy w tygodniu była moim marzeniem od dłuższego czasu. A teraz mam okazję sprawdzić ten styl pracy w pełnym zakresie, choć niekoniecznie w idealnych warunkach, bo z obecnością wszystkich domowników w domu. Jednak tak na razie mi się podoba. Oczywiście są trudności, ale wynikają one głównie z równoległej nauki zdalnej córki, co jest bardzo angażujące zarówno dla niej, jak i dla mnie. Jednak powoli ogarniamy tę nową sytuację.
Zachwycające jedzenie
Nie chodzi mi tym razem o jakieś konkretne danie, ale o sposobność przygotowywania wszystkich posiłków w domu. To był czas, gdy zaczęłam pracę zdalną z domu. Chociaż nie wszystko szło na początku idealnie, to niewątpliwym plusem takiego stylu pracy jest to, że mogę przygotowywać smaczniejsze i bardziej urozmaicone posiłki. Przede wszystkim śniadania, ale również obiady w tygodniu.
Zachwycające nawyki
Kolejny raz wdrażam w życie ten sam nawyk, czyli dzienną porcję ruchu. Co prawda dopiero od dwóch tygodni, ale udaje mi się 5 razy w tygodniu poćwiczyć co najmniej pół godziny wdomu. Robię to rano, na co do tej pory nie miałam szans, bo nie dla mnie wstawanie o 5.00 rano, żeby poćwiczyć, o nie! Aż takim hardcorowcem nie jestem! Jednak teraz oszczędzam czas na dojazdach i makijażu :D, więc mogę wykorzystać go właśnie na aktywność fizyczną. Zwykle ćwiczę z Martą z bloga Codziennie Fit – polecam, bo ma naprawdę fajne treningi i to właśnie takie półgodzinne, co dla mnie jest idealne!
To jak – dołączycie do mnie i podsumujecie pozytywnie swój ostatni miesiąc? Znajdziecie choć kilka chwil, które Was zachwyciły w tym trudnym czasie? Podzielicie się nimi w komentarzach?