To miał być tekst zupełnie o czymś innym, ale będzie o sztuce wyboru w moim wykonaniu. Dlaczego? Właśnie dlatego, że musiałam dokonać wyboru: napisać tekst czy zrobić coś innego.
W tym momencie mojego zaganianego życia nie mam szans zrobić wszystkiego, co bym chciała. Nawet jak sobie planuję, to nie zawsze mogę wykonać każdy punkt. Często mam tego świadomość już w momencie, gdy przygotowuję sobie te plany. Mimo że nie wpisuję sobie tych punktów wiele, to wiem, że nie wszystkie MUSZĘ wykonać. Tak naprawdę, niewiele jest takich rzeczy, które MUSZĘ zrobić poza moją pracą zawodową. Chociaż wiele CHCĘ.
W tygodniu najważniejszym popołudniowym zajęciem jest odrabianie lekcji z moim dzieckiem – zwykle zajmuje nam to około dwóch-trzech godzin. Tak naprawdę poza tym nic więcej nie jest obowiązkowe. Oczywiście MOGĘ wstawić pranie, odkurzyć czy zająć się jakimiś innymi domowymi obowiązkami, ale jeśli nie starczy mi na to czasu albo sił to nic się nie stanie, jeśli tego nie zrobię tego dnia. A nawet przez następne kilka dni. Wtedy tak po prostu odpuszczam sobie te wszystkie zajęcia.
Bo co najgorszego może się stać, gdy ich nie zrobię? Kurz będzie leżał na szafkach? Przecież po dwóch dniach i tak by tam leżał. Będę miała górę prasowania? Trudno, najwyżej założę coś, co nie wymaga użycia żelazka. Nie zrozumcie mnie źle – nie chodzi o to, że nie sprzątam, albo lubię bałagan w domu. Absolutnie nie! Ale nie są to sprawy ważniejsze ani pilniejsze niż inne!
Bo jeśli przed godziną 21.00 moje dziecko już śpi – wykąpane, najedzone i z odrobionymi lekcjami – to jestem szczęśliwa, że najważniejsza część mojego planu została wykonana. A ja mam wtedy jakieś półtorej do dwóch godzin dla siebie przed pójściem spać. Przy czym stwierdzenie „dla siebie” jest pewnym eufemizmem, bo np. przygotowanie obiadu na następny dzień nie koniecznie wpisuje się w to określenie.
Sen jest dla mnie bardzo ważny (o sposobach na lepszy sen mogliście przeczytać np. tutaj). Potrzebuję minimum siedmiu godzin snu, a w tygodniu rzadko udaje mi się tyle osiągnąć. Wiem też, że nie jestem rannym ptaszkiem, chociaż umiem się mobilizować – w końcu codziennie wstaję o 5.30, do czego zmusza mnie praca zawodowa, a właściwie męczące dojazdy do niej przez zakorkowane miasto. Jednak zdecydowanie nie jest to godzina, o której bym wstawała z własnej woli. Nawet po ośmiu godzinach snu nie jest to dla mnie miła pora do wstawania. Za to wieczorem chętnie bym przesiadywała dłużej, jedynie rozsądek nakazuje mi kłaść się około 22.00. I to też jest mój wybór – trochę wymuszony, ale jednak. Wybieram więcej snu (nieco więcej) w zamian za rzeczy, które mogłabym zrobić, gdybym spała trochę krócej.
A weekendy? Ten czas dzielę zwykle między domowe obowiązki, czas spędzany z rodziną, wspólne wyjścia i blog, ewentualnie lekturę. I tu też jest konieczny wybór, bo zwykle czasu nie starcza na wszystko. Jeżeli jestem na siłach, większość cotygodniowego sprzątania wykonuję w piątek wieczorem. Napisanie artykułu na bloga zwykle zajmuje mi 2-3 godziny (czasami znacznie dłużej) plus kilka godzin na zrobienie zdjęć lub ich wybór, edycję SEO itp. sprawy. To sporo czasu, więc najczęściej w sobotę rano piszę tekst, a w niedzielę wieczorem robię całą resztę.
Jednak czasami utarte schematy zmieniają się przez różne okoliczności. Przykładem jest ostatni weekend, gdy zatraciliśmy się w rodzinnym graniu w planszówkę. Córka tak się zaangażowała, że nie chciała skończyć do późnego wieczora. Więc znów był konieczny wybór – przyjemność grania w rodzinnym gronie czy obowiązek – napisanie artykułu na bloga? Przy czym ten obowiązek nie jest stricte obowiązkiem, bo prowadzenie bloga jest dla mnie przyjemnością, niemniej wiąże się z pewnymi czynnościami, które trzeba wykonać. Inaczej nie będzie istniał. Ponadto publicznie (tu i tu) zobowiązałam się do coponiedziałkowych, regularnych wpisów. Więc co wybrałam? Obowiązek czy przyjemność? W tym wypadku była to przyjemność grania i patrzenia jak moje dziecko ekscytuje się nowo poznawaną grą, jak z wypiekami na twarzy ogrywa nas, choć wcale jej nie dawaliśmy forów 😉
Ale żeby obowiązkom było zadość, to ten artykuł zaczęłam pisać późnym wieczorem w niedzielę, a kończę późnym wieczorem w poniedziałek. Tym razem trochę ucierpi na tym sen, ale trudno. W końcu to mój wybór…
A jakie są Wasze wybory? Szczególnie ciekawa jestem sztuki planowania pracujących zawodowo mam, które również prowadzą bloga. Czemu dajecie pierwszeństwo?