Jesień to najbardziej sprzyjająca czytaniu pora roku. Mniej czasu spędzamy na zewnątrz, a wygodny fotel, ciepły kocyk i aromatyczna herbatka wręcz zachęcają, żeby trochę zwolnić i oddać się ulubionym przyjemnościom. W moim przypadku jest to czytanie, które pozwala się zrelaksować. A dzięki temu, że biorę udział w wyzwaniu „Przeczytam 52 książki w 2016 roku” mam mniejsze wyrzuty sumienia, że tak dużo czasu poświęcam na czytanie. Nie, żebym uważała, że czytanie to strata czasu, wręcz przeciwnie, ale często są inne rzeczy do zrobienia. Chociaż i tak mam spore wątpliwości, czy na pewno uda mi się podołać temu wyzwaniu. Ale intensywnie nad tym pracuję.
Takie wzmożone czytanie ma też swoje wady, szczególnie przy mojej ignorancji co do tytułów czytanych książek. Po pewnym czasie (niekoniecznie długim) zapominam nie tylko tytuły czy autorów czytanych powieści, ale również samą treść. W głowie zostają mi, tak naprawdę, tylko najciekawsze książki, często inne od tych, które czytam na co dzień.
Co zatem dziś chcę Wam polecić na długie jesienne wieczory? Trzy bardzo różne książki: przejmującą powieść o niewidomej dziewczynce, która znalazła się w okupowanym, podczas drugiej wojny światowej, francuskim miasteczku; lekką książkę nie tylko dla miłośników kotów oraz wspaniałą polską sagę o dzielnych kobietach na przestrzeni ponad stu lat.
Światło, którego nie widać – Anthony Doerr
To historia sięgająca lat trzydziestych XX wieku, ale większość akcji dzieje się podczas drugiej wojny światowej, najpierw w Paryżu, potem w bretońskim miasteczku Saint-Malo. Opowiada o osieroconej przez matkę dziewczynce Marie-Laure, która w wieku sześciu lat straciła wzrok. Paryż, w którym mieszkała, poznawała dzięki makiecie wystruganej dla niej przez troskliwego ojca. Był on pracownikiem Muzeum Historii Naturalnej, któremu w czasie wojny powierzono opiekę nad pewnym cennym kamieniem.
Z drugiej strony jest Werner, niemiecki chłopiec o nieprzeciętnych zdolnościach, szczególnie w zakresie konstruowania radiów. Wychowując się w domu dziecka, dostał szansę wybicia się z biedy, wstępując do elitarnej, nazistowskiej szkoły. Tych dwoje los styka w bombardowanym Saint-Malo, ale nie liczcie na płomienny romans. To historia pełna bogatej narracji, oszczędna w dialogach, ale z niesamowitym klimatem.
Trudno mi było oderwać się od tej historii, a gdy się skończyła, czułam ogromny niedosyt, chciałam, żeby trwała i trwała. Nie jest to lektura zbyt łatwa, ale pozostawiła we mnie trwały ślad, nie pozwalając o sobie zapomnieć. A to naprawdę wiele.
Alfie kot wielorodzinny – Rachel Wells
To coś bardzo lekkiego, odprężającego i nie tylko dla miłośników kotów. Przeżywamy przygody i obserwujemy świat z punktu widzenia kota – Alfiego, który traci dom po śmierci swojej pani. Tuła się przez jakiś czas po ulicy, ale w końcu znajduje sobie dom. Jednak na tym jego przygody się nie kończą. Nauczony doświadczeniem szuka sobie jeszcze inne, „zapasowe” domy, żeby nigdy więcej nie zostać kotem bezdomnym. I pomaga wielu rodzinom, czasami w zupełnie nieprzewidywalny sposób. Chociaż Alfie mieszka w Anglii, to trafia także na polską rodzinę imigrantów.
Nie myślcie jednak, że to pozycja dla dzieci. Owszem, pewnie z przyjemnością przeczytają ją nawet nastolatkowie, ale to jak najbardziej „dorosła” lektura. Tyle, że z zupełnie nietypowym narratorem. Kontynuację przygód przesympatycznego kota znajdziecie w tomie zatytułowanym „Rodzina kota Alfiego”. Obie pozycje godne polecenia!
Wiek samotności – Maria Nurowska
Pierwsza wersja sagi nosiła tytuł „Panny i wdowy”, jednak później powstała druga pod nazwą „Wiek samotności”, w której losy bohaterek zostały doprowadzone aż do lat 90. XX wieku. Saga jednak zaczyna się w 1864 roku, po upadku powstania styczniowego, w dworku w Lechicach. Tam poznajemy pierwszą z kobiet rodu, która daje upust swoim namiętnościom, decydując się porzucić córkę i wyruszyć w daleką drogę za miłością swojego życia, bynajmniej nie mężem. Kiedy umiera najpierw mąż, a później również kochanek, decyduje się na powrót do kraju. Historia w tej powieści jest wyraźnie zaznaczonym tłem, często mającym bezpośredni wpływ na losy kolejnych pokoleń bohaterek. Mimo że los rzuca je w różne miejsca w Polsce i poza nią, to prędzej, czy później wracają one do rodzinnego domu w Lechicach.
Mężczyźni w tej rodzinie mają mniej szczęścia i kolejne pokolenia umierają, giną, zostawiając swoje matki, żony i córki, które muszą borykać się z trudnościami życia. Ale nie są to kobiety bezwolne, wręcz przeciwnie – często podejmują odważne, wręcz heroiczne, choć nie zawsze rozsądne decyzje. Nie brak w nich też namiętności. Szukają miłości, szczęścia, a czasami po prostu spokoju.
W kolejnych tomach historia sięga aż lat 90. XX wieku, dlatego saga nie ma jednej bohaterki, ale szereg pokoleń kobiet z rodu, niektóre są bardziej wyraziste, inne mniej, jednak losy wszystkich śledziłam z zapartym tchem.
Na podstawie sagi (wcześniejszej wersji), na początku lat 90. powstał film i serial, którego jednak nie widziałam przed czytaniem tej powieści. Już po, z ciekawości zaczęłam oglądać serial, ale zupełnie mi się nie spodobał, nie wciągnął mnie, ani nie zachwycił, więc na pewno nie będę go polecać. Za to książkę jak najbardziej.
A co Wy byście polecili na jesienne wieczory? Jakie książki zostawiły w Was coś, co nie pozwala o nich zapomnieć? Dajcie znać w komentarzach!