Znów nie ogarniam bloga – przegląd lutego i marca

Nie licząc ostatniego tekstu o zestawach kreatywnych, znów dość długo niczego nie publikowałam na blogu. Ostatni artykuł o musicalu Notre Dame de Paris ukazał się ponad miesiąc temu. Czyli znów nie ogarniam bloga. Nie chcę się tu za bardzo tłumaczyć, ale przedstawię krótko, co się u mnie w tym czasie działo.

Po pierwsze było trochę chorowania – trochę mała, później ja, potem mąż, potem znów mała, chwila przerwy i teraz znów przyplątała się jakaś gorączka. U mnie na szczęście przeziębienie szybko przyszło i szybko poszło, odbierając jednak trochę sił i energii. Gorzej z córą, której najpierw długo nie chciał opuścić katar, a potem nawracała gorączka co porę dni. Do dziś nie jest zupełnie zdrowa. Ten chorobowy miesiąc trochę pokrzyżował nam plany – nie zdążyliśmy pojeździć jeszcze trochę na łyżwach i długo odkładamy wyjazd do aquaparku z rekinami w Redzie, czekając aż wszyscy jednocześnie będziemy zdrowi.

Trochę eksperymentowałam też w kuchni, zgodnie z moimi zimowymi planami. Jednak moje kulinarne wysiłki na ogół nie spotykały się z entuzjazmem, szczególnie męża. Jakie przepisy wypróbowałam?

  • twarogowe pączki – ten przepis znalazłam u Zabieganej Mamy – to alternatywa dla smażonych pączków, znacznie mniej kaloryczne, bo pieczone. Właściwie można powiedzieć, że to muffiny, bo pieczone są w papilotkach, ale u mnie znikły tak szybko, że nie zdążyłam zrobić zdjęcia 🙁
  • koktajl energetyczny – wypróbowałam najprostszy z możliwych przepisów, tj. szpinak, banan i pomarańcza i trochę wody. Smakuje nieziemsko i nawet córa chętnie troszkę wypiła – z podkreśleniem “troszkę”. Mąż stwierdził, że ze szpinakiem to jest “ble” i nawet nie spróbował. Trudno, jego strata.
  • chleb ze słonecznikiem – to właściwie żaden wyczyn, bo upiekłam go z gotowej mieszanki, ale wyszedł naprawdę smaczny. Jednak jego przygotowanie i czekanie na wyrośnięcie trwało strasznie długo, bo w sumie półtorej godziny, a później jeszcze 50 minut pieczenia, więc stwierdziłam, że muszę znaleźć przepis, który będzie przede wszystkim szybszy. Bo przy moim trybie życia, nie mogę tyle czasu spędzać w kuchni, bo to odbija się na innych moich aktywnościach.
  • tarte buraczki – to ulubiony dodatek do obiadu mojej córy. Zwykle dostawaliśmy gotowe buraczki od teściowej, ale gdy zabrakło, to mąż postanowił zrobić sam, bo kupne nikomu nie smakowały. Więc ugotowałam buraki, mąż je obrał, starł i doprawił, po czym większość zniknęła przy pierwszym obiedzie 😉
  • carpaccio z buraków – pomysł na carpaccio z buraków chodził za mną już od dawna, ale przy okazji pieczenia chleba, żeby przy jednym ogniu upiec dwie pieczenie, a właściwie chleb i przy okazji buraki. Mi to danie smakowało bardzo, córce trochę, a mężowi wcale, bo oczywiście roszponka jest niezjadliwa 😉 Mimo wszystko mam zamiar powtórzyć tą kulinarną ucztę, jedyny minus, że pieczenie buraków trochę trwa.
  • pankejki – zrobiłam je zainspirowana propozycją śniadania u Kameralnej. Były naprawdę pyszne, choć nie wyszły mi takie ładne jak Dorocie. No i podałam je z ulubionymi konfiturami, a nie z syropem klonowym. Miałam nieco problemów z ich nakładaniem i smażeniem, bo ciasto wyszło mi dość gęste, ale wszystkim smakowały. Myślę, że będzie to urozmaicenie dla naszych weekendowych śniadań.

Na początku lutego, zanim jeszcze dosięgły nas choroby, zaliczyliśmy kilka zimowych spacerów, m.in na zachodni falochron w Gdańsku – Nowym Porcie. To miejsce dopiero niedawno udostępnione spacerowiczom, wcześniej był to niedostępny teren portu. A widoki są tam wspaniałe i mam nadzieję, że będziemy tam często wracać zarówno na spacery, jak i na obserwacje wchodzących i wychodzących z portu wewnętrznego statków.

Ponieważ nie mogliśmy pojechać na basen, postanowiliśmy odwiedzić po raz pierwszy park naukowo-technologiczny Experyment w Gdyni. Słyszałam, że to fajne miejsce, ale nie podziewałam się, że aż tak. I nawet ceny są przyzwoite, a zabawy starczy na cały dzień. Trzeba się tylko zaopatrzyć w dużo sił i jakąś przekąskę. Więcej o tej pełnej zabawy wyprawie napiszę w osobnym wpisie. Ale już dziś każdemu mogę polecić tą atrakcję, nie tylko rodzinom z dziećmi, nawet sami dorośli mogą się tam fajnie bawić 😉

Co jeszcze? Zaczęłam też trochę ćwiczyć, mam nadzieję, że starczy mi energii i motywacji na regularny ruch kilka razy w tygodniu. Na razie chodzę obolała od zakwasów, ale myślę, że wkrótce to minie. Regularne ćwiczenia miałam w planach jesienią, ale wtedy ten punkt zupełnie zawaliłam. Na zimę już nic w tym zakresie nie planowałam, ale jednak nadchodząca wiosna trochę mnie zmobilizowała do zrzucenia paru zbędnych kilogramów.

W ostatnim miesiącu nawet czytanie nie szło mi tak jak zwykle. Trochę czytałam, ale właściwie to mam zaczętych kilka książek. Udało mi się skończyć trzy, z których najciekawsza to biografia Zbigniewa Lwa-Starowicza “Pan od seksu”. “Katedra Marii Panny w Paryżu” Wiktora Hugo idzie mi dość mozolnie, poradnik “Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” wymaga skupienia i przemyślenia własnych zachowań. W międzyczasie czytam też “Pod słońcem Toskanii” Francess Mayes. Książka nie porywa akcją, toczy się wolno i jest to zdecydowanie lektura w stylu “slow”. I chociaż marzy mi się pojechanie w tamte strony i zaczerpnięcia tamtego stylu życia, to ta książka dość “ociężale” opisuje Toskanię. Pewnie dlatego tak ciężko mi się ją czyta.

Robiliśmy też inne rzeczy, z których każda pochłania czas, ale za to jest niezmiernie przyjemna: graliśmy w gry planszowe, robiliśmy gluta, o którym pisałam ostatnio, byłam w kinie na “Sztuce kochania” i “Porady na zdrady” (swoją drogą – pierwszy film polecam, drugi zdecydowanie nie), gapiliśmy się na nasze nowe rybki w akwarium. Same przyjemności, niekoniecznie wspomagające produktywność.

Przez ten miesiąc nie byłam w stanie skończyć jednego artykułu na bloga. Pisałam go i pisałam i końca nie było widać, zresztą czasu na jego skończenie też jakoś nie mogłam znaleźć. Praca zawodowa i późne powroty do domu nie sprzyjają produktywności na blogu. I chociaż bardzo bym chciała, żeby było inaczej, to nie jestem w stanie wszystkiemu podołać. A co mogę polecić do czytania  w tym czasie suszy na blogu? Nie Domową Kurę – to ostatnio mój ulubiony blog, uwielbiam go za wspaniałe poczucie humoru 😀

Zostawiam Was z tym nietuzinkowym humorem, ale mam nadzieję, że nie na długo. Czekajcie razem ze mną na wiosnę 🙂 I żebym więcej nie musiała mówić, że znów nie ogarniam bloga!

 

 

 

FacebookFacebook