“Światło między oceanami” M.L. Stedman – recenzja

Światło między oceanami

Gdybym najpierw przeczytała, że “Światło między oceanami” to melodramat, nie wiem, czy bym w ogóle sięgnęła po tę książkę. Wiedziałam jedynie, że to głośna powieść, na podstawie której nakręcono film, którego jednak wcześniej nie widziałam. Czy zatem żałuję, że ją przeczytałam? Doczytajcie, proszę do końca.

Choć ja chyba jednak zacznę od końca. A właściwie od tego, co się działo już po przeczytaniu tej książki. Nie ukrywam, że byłam głęboko poruszona. To była pierwsza książka od kilku lat, którą chciałam opowiadać wszystkim wkoło, choć nienawidzę tego robić (chyba jeszcze bardziej, niż gdy ktoś mi opowiada książkę). Co najmniej przez tydzień chodziłam i zastanawiałam się, czy były inne, lepsze rozwiązania sytuacji przedstawionej w powieści. Dlaczego tak mocno chwyciła mnie za serce? Bo dotyka problemów macierzyństwa i bezpłodności – tematów, które doskonale znam.

Główni bohaterowie to Tom, weteran I wojny światowej, który po powrocie obejmuje posadę latarnika na niezamieszkanej wysepce na południowo-wschodnich krańcach Australii. Gdy zamieszkuje tam z żoną Isabel, marzą o swojej własnej rodzinie. Gdy czytałam o tym początkowym okresie ich życia w takim odosobnieniu, rozmyślałam o tym, jak ciężkie to było życie. Dookoła ocean, a oni musieli być praktycznie samowystarczalni, bo skromne zaopatrzenie docierało do nich raz na trzy miesiące, a kontynent mogli odwiedzać jeszcze rzadziej. Jak wielką odwagą musiała odznaczać się ta kobieta, pragnąca właśnie tam rodzić dzieci i je wychowywać? Z dala od lekarzy, szkół, cywilizacji?

“- Mogę zgnić, rozpamiętując przeszłość, do końca życia nienawidzić ludzi za to, co się stało (…), albo wybaczyć i zapomnieć.

– Ale to nie takie proste. Uśmiechnął się.

– Ale dużo mniej męczące kochanie. Wybaczasz tylko raz a urazę żywisz każdego dnia, a do tego musisz pamiętać wszystkie te straszne rzeczy”.

swiatlo-miedzy-oceanami-recenzja

Czego dowiedziałam się z tej książki?

Niby to melodramat, ale jednak trochę wzbogaciłam swoją wiedzę o Australii. Czego się dowiedziałam?. Że czasami nie ma dobrej decyzji. Że własne pragnienia mogą skrzywdzić wielu. Że miłość jest szalenie trudna i niezrozumiała – a nie, to wiem z autopsji 😉 Że pragnienie macierzyństwa może być siłą wręcz destrukcyjną. Że nawet dobrzy i prawi ludzie mogą zbłądzić. Że Australijczycy walczyli w I wojnie światowej. Tak wiem, że jestem ignorantką, jeśli chodzi o historię, ale przez wszystkie lata szkoły podstawowej i średniej był to dla mnie najtrudniejszy i najmniej lubiany przedmiot. Że po powrocie z wojny wszystkim było bardzo ciężko – ci którzy wrócili, często byli okaleczeni fizycznie i psychicznie, a powrót do normalności czasami się nie udawał. Kobiety opłakiwały mężów, synów, braci, szwagrów … Że ówcześni Australijczycy nie lubili imigrantów z Austrii ani Niemiec.

“Człowiek w swojej podróży przez życie jest niczym żelazo hartowane przez każdy kolejny dzień i każdą osobę, którą spotyka na swej drodze. Blizny są jak wspomnienia”.

To wszystko stanowi tylko dalekie tło powieści, ale ma ogromny wpływ na jedno zasadnicze zdarzenie – znalezienie żywego niemowlęcia i martwego mężczyzny w łodzi, która przydryfowała do wyspy latarnika i jego żony. Jak do tego doszło – nie zdradzę, bo nie chcę spojlerować, ale wywoła to szereg niezwykle ciężkich wyborów, zarówno Isabel, jak i jej męża. Wyborów, za które zresztą na początku nie polubiłam Isabel, a potem jeszcze bardziej ją znienawidziłam.

Wracając do początkowego pytania: Czy zatem żałuję, że ją przeczytałam? Absolutnie nie, choć zakończenie jest trochę naciągane, ale całkiem dobre jak na melodramat. Jednak i tak są łzy i wzruszenie 😉

Książka a film

Skoro tak bardzo spodobała mi się książka, to chciałam jak najszybciej zobaczyć film. Zawsze mam obawy, czy będzie tak samo dobry jak książka, ale najczęściej podejmuję to ryzyko 😉 Tym razem jednak ryzyko się nie opłaciło. Film ledwo obejrzałam do końca. Może to wina tego, że zbyt szybko obejrzałam go po przeczytaniu książki i całą fabułę miałam jeszcze w głowie? Film jest wierną adaptacją książki, więc nie ma tu niespodzianek, ale według mnie jest zbyt rozciągnięty, zbyt melodramatyczny. Kompletnie nie mogłam się wciągnąć w ten klimat. Chyba jednak wolę swoją własną wyobraźnię.

A jak Wasze wrażenia po książce lub filmie? A jeśli jeszcze nie czytaliście, to może chociaż zachęciłam Was do lektury “Światła między oceanami”? Ciekawa jestem Waszych opinii!


Gdybyście mieli ochotę przeczytać recenzje jeszcze innych książek to polecam np.:

FacebookFacebook